Koniec lat 80-tych oraz początek 90-tych to czas, kiedy reżyserzy dobrych slasherów sprzed dekady zaczęli się powoli wypalać z pomysłami na kolejne filmy, które mogłyby pociągnąć ten gatunek do przodu. I nie inaczej było w tym przypadku.
"Intruz" w reżyserii Scotta Spiegela z 1989 roku to nawet spoko slasher, jednak nie za wysokich lotów, mogący jeszcze jakoś pociągnąć jakoś te karawany, jednak z marnym skutkiem. Fabuła skupia się na właścicielach supermarketu, którzy po podjęciu decyzji o oddaniu sklepu w inne ręce przystępują do oznakowania towarów, kiedy były chłopak Jennifer imieniem Craig zaczyna się awanturować, inni pracownicy wyrzucają go na zbity pysk a później tajemniczy morderca wszystkich wybija w pień. Fabuła poraz kolejny mało wciągająca i niezbyt oryginalna. Przez większość filmu obserwujemy pracowników zajętych metkowaniem towarów, po czym pojawia się tajemniczy szaleniec, który zaraz ich po kolei zabija.
W fabule nie ma nic oryginalnego, jest po prostu średnia, klimat jest jednak trochę lepszy, gdyż w tym przypadku jesteśmy zamknięci w supermarkecie, w którym (co ciekawe) znajduje się rzeźnia, gdzie jeden z bohaterów ginie z rąk psychopaty. Morderstwa, które są głównym tematem filmu, są całkiem zróżnicowane, jednak mało widowiskowe.
Wybija się tu tylko mord, dokonany poprzez przepołowienie głowy przez piłę do mięsa. Muzyka zaś jest całkiem klimatyczna i buduje odpowiedni suspens.
Jednak film sam w sobie nie jest specjalnie wybitny i sprawia wrażenie zapychacza dziur. Pod sam koniec, film traci trochę na wiarygodności a samo zakończenie jest mało widowiskowe i niezbyt oryginalne.
Ujmę to tak, Intruz to całkiem niezły slasher, którego akcja ma miejsce nie w opuszczonym psychiatryku, nawiedzonym lesie czy w starym domu a w supermarkecie, gdzie nikt nie jest pewny o swój los. Mimo to, nie jest to wybitne dzieło i pokazuje powolny początek upadku ery slasherów. Film jest niezły ale do najlepszych nie należy.