Napiszę krótko i zwięźle: fabuła to coś, jakby przenieść TCM na statek i dodać troszkę "upiększaczy" do banalnej historii. Mi to wystarczyło, bo nie było jakiś rażących błędów. Bohaterowie w 90% budzili we mnie negatywne emocje, miejscami strasznie wk*wiali, więc w sumie w większości wypadków kibicowałem oprawcom (psychicznej rodzince ex-łowców wielorybów).
Sceny śmierci są przyzwoite i krwiste, ale bez popadania w jakieś torture porn.
Obsada jest średnia, nasza główna bohaterka całkiem ładna. Zdjęcia są naprawdę dobre, suspensu nie zabrakło. I na koniec największa zaleta... uwaga, uwaga... muzyka. Była, w moim odczuciu, przepiękna. Hilmar Örn Hilmarsson po raz kolejny świetnie się spisał. Tyle tylko, że ta muzyka jest raczej ładna, niż straszna. Efekt jest dziwny i całkiem ciekawy.