To jest film o tym, że nie jesteśmy panami własnego losu, o tym, że tylko łudzimy się myśląc, że kierujemy własnym życiem. Felicja nie popełniła żadnego błędu, zachowała się przyzwoicie, a mimo to przegrała. Bo jaki miała wybór? Miała odmówić uratowania Wiktora? Przecież to nie ona wymyśliła, że go zamknie w swoim mieszkaniu na 5 lat. Nie mogła odmówić. Nawet gdyby go nie kochała, to odmowa byłaby tchórzostwem. Tak naprawdę nie miała wyboru. Postąpiła przyzwoicie. Wiktor, jakkolwiek by go nie oceniać, też nie był winny. No, chyba, że ten wybryk ze spoliczkowaniem folksdojcza - to można uznać za głupie lub szczeniackie. No ale kto z nas takiemu typowi nie chciałby dać w pysk? Potem okazuje się, że folksdojcz był francuskim szpiegiem. Tyle, że tego też nikt nie mógł wiedzieć.
Felicja i Wiktor zostali na siebie skazani wbrew sobie. Osoba kochająca ale nie kochana i osoba kochana ale nie kochająca. Trudno winić ludzi za to, że kochają lub za to, że nie kochają. Nie mieli wyjścia, musieli przegrać. Aby w ogóle przeżyć musieli się upokorzyć. Szczególnie Felicja, która znosi gwałt, a potem upokarza się występując w niemieckim teatrzyku. Nawet nie ma kogo za to winić. Czy Wiktor jest winnym tych upokorzeń? Nie. Przecież to nie przez niego przychodzą Niemcy do mieszkania Felicji. A zresztą nawet nawet gdyby przez niego ... to co to zmienia? Po wojnie, nie przychodzi na sprawców sprawiedliwa kara, a uciemiężeni nie otrzymują nagrody. Jest tylko gorzej. I znowu - nic nie można na to poradzić. Nie ma sposobu żeby się oczyścić. Trzeba płacić za błędy, których się nie popełniło.
Czy to jest film o wojnie? O miłości? Też. Ale nie tylko. Ten bakteriolog z samolotu przeżył wojnę "pięknie". Bez moralnych dylematów. Walczył. Zwyciężył. Dzisiaj jest facetem poukładanym, który zawsze wie jak się zachować, na wszystko jest przygotowany. Ideał. Ideał? Wystarczy kieliszek koniaku, aby się przekonać, że nie.
Świetny film. Muszę sięgnąć po książkę.