PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=546931}
7,2 44 887
ocen
7,2 10 1 44887
5,9 14
ocen krytyków
Jane Eyre
powrót do forum filmu Jane Eyre

Książkę przeczytałam wielokrotnie, ostatni raz skończyłam ją kilka dni temu, przyznam że należy ona do moich ulubionych.
Jeśli chodzi o ekranizacje moich ulubionych książek nie jestem dużą purystką, dla mnie ekranizacja nie musi oznaczać przełożenia książki słowo w słowo. Bardziej dla mnie liczy się zachowanie klimatu powieści, to moim zdaniem twórcą serialu się udało, ale w filmie tego brakuje. Nie przeszkadza mi że kilka stron zostaje wyciętych i kilka zmienionych, jednak musi to jednak być zrobione sensem.

Gdy pierwszy raz obejrzałam mini serial BBC byłam zachwycona, głównie aktorami którzy grali główne role. Moim zdaniem byli idealnie dobrani, Jane nie zachwyca urodą podobnie jak w książce, ale Ruth Wilson świetnie oddała jej wewnętrzną siłę, inteligencją oraz pasje, które porwały Rochestera.
Zaś Toby Stephens był odpowiednio, mroczny i tajemniczy, oraz potrafił przedstawić tą interesującą zmienności nie tylko nastrojów ale całej postaci Rochestera, jak kilkakrotni wspominała Jane. Jego charakter w serialu kilkakrotnie całkowicie się zmienia, raz jest żywy, energiczny, uśmiechnięty, kiedy indziej zmęczony życiem, i zgorzkniały, posiadał również te specyficzne trochę ironiczne poczucie humoru.

Przyznam że po usłyszeniu wielu pozytywnych opinii co do filmu i aktorów którzy w nim grają, podeszłam do niego z nadzieją i się zawiodłam. Film był nudny i wyprany ze wszystkich emocji jakie są w książce, a aktorzy w nim są całkowicie źle dobrani do swoich ról.

Postać Jane jest jedną z moich ulubionych, a cała jej magia polega na tym że jest to silna dziewczyna/kobieta, która dzielnie i z wdziękiem stawia czoła światu i przeszkodom które los stawia na jej drodze. Niestety Mia Wasikowska nie oddała tego zupełnie, postać grana przez nią wygląda bardziej na zmęczoną życiem, trochę bojaźliwą szarą myszkę. Najgorsze jest jednak to że aktorką ma raptem dwie miny przez cały film. Gdy zobaczyłam scenę pierwszego spotkania Jane i Rochestera byłam w szoku, ponieważ odniosłam wrażenie jakby ona się go bała i czuła się przy nim zawstydzona. Tymczasem w książce jest odwrotnie, mamy wspomniane że czuła się przy nim całkowicie swobodna, bo uważała go za mało atrakcyjnego.

Michael Fassbender moim zdaniem był zbyt drętwy, mało mroczny i tajemniczy. Całkowicie zbrakło mi właśnie takiej zmienności charakteru jego postaci, przez cały film wyglądał jak znudzony, zmęczony życiem i mający kryzys wieku średniego mężczyzna w średnim wieku.

Jamie Bell to dobry aktor, ale postać St Johna w jego wykonaniu została tak wygładzona że przez chwilę myślałam że naprawdę kocha Jane, dlatego chce się z nią ożenić. Gdy tymczasem w książce to zimny człowiek, który chciał z niej zrobić jedynie pomocnicę misjonarza.

Właściwie postać grana przez Judi Dench ratuje sytuacje i jest taka jak być powinna.

Jednak najgorsze w tym filmie jest to że cały związek Jane i Rochestera pozbawiony jest głębi, pasji i namiętności w przeciwieństwie do książki i serialu. Aktorzy mieli zerową chemie i nie mogłam uwierzyć że tak można zniszczyć scenę oświadczyn, która jest bardzo emocjonalna, wzruszająca i piękna. Cały ich romans był bezduszny i pozbawiony uczuć, dlatego ich sceny które powinny wzruszać, tylko nudzą.

Końcówka schrzaniona doszczętnie, w książce i w serialu dostaliśmy ładne zamkniecie, a tutaj miałam wrażenie że film został w połowie ucięty.
Moim zdaniem reżyser poucinał kilka ważnych scen, a resztę tak sobie posklejał że fabuła skacze od punku A do punku B.
W samym filmie zaś zabrakło mroku i tajemnicy, pamiętam że gdy pierwszy raz czytałam książkę cały czas zastanawiałam się jaką ponurą tajemnicę kryją Thornfield House i pan Rochester. Świetnie to zostało oddane w serialu, przyznam że w niektórych scenach aż mam ciarki przez ten klimat. W tym filmie wszystko jest tylko szare, mdłe i zimne dlatego w połowie zaczyna on nudzić.

Właśnie zamierzam także obejrzeć inne ekranizacje by mieć porównanie, mam nadzieję że tym razem się nie zawiodę. Moim zdaniem film całkowicie nieudany, zwłaszcza jeśli jest się fanem książki tak jak ja.

beksi

Oczywiście powinno być Thornfield Hall nie Thornfield House, nie wiem skąd mi się ten błąd.

beksi

Mysle ze problem tkwi nie w "zerowej chemii" miedzy odtwórcami gł. ról, ( uważam że dobrze zagrali) ale w złym scenariuszu i złej rezyserii (mimo pięknych zdjęc)

agur

Możliwe że masz trochę racji, ale dla mnie naprawdę dużym problemem był brak chemii pomiędzy nimi. Ja nie czułam żeby oni się kochali, wręcz przeciwnie przez cały film miałam wrażenie że są sobą znudzeni. Nie pomogło to że obydwoje niektóre swoje kwestie wygłaszali zbyt mechanicznie, bez żadnych uczuć, jakby brali udział w konkursie recytatorskim.

Sami aktorzy moim zdaniem zagrali słabo, chociaż Fassbender był odrobinę lepszym Rochesterem niż William Hurt w wersji z 1996 roku. Ten to dopiero porażka, chociaż widziałam go w innych filmach i to naprawdę świetny aktor.
Dla mnie Wasikowska pozbawiła Jane całego uroku, jest tak mdła że kompletnie nie potrafię zrozumieć co on miałby w niej zobaczyć. Jak taka bezbarwna i pozbawiona energii osoba mogła postawić go na nogi i wlać w niego nowe życie. Oczywiście tego w filmie nie widać, bo on przez cały film wyglądał na znudzonego i zmęczonego życiem. Przez to ich romans został pozbawiony tej głębi którą ma w książce.

Zdjęcia oraz kostiumy to zdecydowanie jedyny plus tego filmu, ale dla mnie to za mało i przyznaję z przykrością że jest to jedyna wersja Jane Eyre (widziałam inne) na której prawie usnęłam.

ocenił(a) film na 9
beksi

Ja nie rozumiem, dlaczego się tak wszyscy czepiają tego filmu? Jestem właśnie w trakcie lektury i ten film nie wydaje mi się tak daleki od tego co jest w książce, owszem pominięte są znaczne fragmenty, ale to film i nie da się 400 stron umieścić w 2 godzinach, chociaż jak by był o te 30 min dłuższy nic by się nie stało, trudno, ale nie umniejsza to strasznie całej historii. Te fragmenty, które zostały pominięte, wg mnie nie były znaczące dla głównego wątku, więc brak ich mi nie przeszkadzał. Oglądałam ten przesławny serial z 2006 i wg mnie nie wiele się różnił od tego filmu, znów podkreślę, że ilość czasu przeznaczonego na emisję była znacząca. Może ten fragment z Thornfiled był faktycznie szczegółowiej opisany, ale tak samo jak w filmie pominięto dzieciństwo Jane i jej pobyt na pensji.
Co do aktorów. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do Wasikowskiej, bardzo dobrze zagrała, po swojemu, ale bardzo dobrze. Natomiast Mr Rochester w wykonaniu Michaela Fassbendera jest najlepszy i ten z serialu nawet mu do piet nie dorasta. Fassy zagrał, jak zwykle z resztą, GENIALNIE. Bo to geniusz jeśli chodzi o aktorstwo. Był bardzo przekonujący, wystarczająco mroczny i tajemniczy. Scena po pożarze, czy scena oświadczyn, czy scena po nieudanym ślubie były przepiękne, czuć było te wszystkie emocje, świetnie to zagrał, w jego oczach wszystko było widoczne. Tego Mr Rochestera stawiam na równi z Mr Darcy z Dumy i Uprzedzenie z serialu z 1995 roku, a to dla mnie nie lada sztuka, także Fassy tą rolą sprawił że jestem jego wielką fanką. Fassy to Rochester idealny. Nic bym nie zmieniła w tej postaci.
Cały film ogólnie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Piękny film o niesamowitym uczuciu, duchowym połączeniu dwóch osób, które mimo różnicy w wieku i pochodzenia, były równe z sobą w taki duchowy sposób, a końcowa scena była najpiękniejszą sceną jaką widziałam w filmie kostiumowym, szczerze się wzruszyłam. A zdjęcia i muzyka pięknie się ze sobą łączyły, co sprawiło że film był bardzo przyjemny i dla oka i dla ucha. Tak samo dekoracja wnętrz i kostiumy były wykonane bardzo dokładnie i dobrze odtwarzały tamte czasy.
Miłośnicy Jane Eyre na pewno nie mają takiego poczucia zawodu, jaki mieli miłośnicy Dumy i Uprzedzenia, którzy mieli wątpliwą przyjemność oglądać ekranizację z 2005.
Pozdrawiam.

ewej

Oprócz tej wersji filmowej widziałam jeszcze trzy inne (z 1943,z 1996 oraz z 1997 roku), wszystkie miały swoje wady ale przyjemnie mi się je oglądało, ten film w porównaniu do nich jest po prostu nudny. Rozumiem że nie da się tak rewelacyjnej i wielowątkowej książki przenieść na ekran w postaci dwugodzinnego filmu, ale na przykład wersja z 1997 roku nadrabia świetnym aktorstwem.

„Co do aktorów. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do Wasikowskiej, bardzo dobrze zagrała, po swojemu, ale bardzo dobrze. Natomiast Mr Rochester w wykonaniu Michaela Fassbendera jest najlepszy i ten z serialu nawet mu do piet nie dorasta.”

To twoje zdanie, dla mnie Fassbender nie tylko w porównaniu z Tobym Stephensem wypada słabo, ale lepsi od niego byli również Ciarán Hinds, Orson Welles i Timothy Dalton (właśnie kończę oglądać serial z 1983 roku).
Ja uważam że Rochester powinien być odpowiednio, mroczny i tajemniczy oraz posiadający zmienny i pochmurny charakter a także trochę ironiczne poczucie humoru. Taki był w książce. Tego dla mnie Fassbender, niestety nie umiał tego pokazać. Ja w jego grze nie widziałam żadnym emocji, cały czas wyglądał na znudzonego albo zmęczonego życiem, a przy scenach o których wspomniałaś ziewałam, bo tak były nudne.
Zaś Wasikowska to obok Zelah Clarke (serial z 1983 roku) dla mnie najgorsza Jane, gdzie w niej ta wewnętrzna siła i pasja która postawiły na nogi Rochestera i wlały w niego nowe życie. Jane to dziewczyna/kobieta która nie jest ładna ale nadrabia intelektem, energią i tym czymś w sobie, a Mia na ekranie wygląda jak bezbarwna i nieśmiała szara myszka.

„Cały film ogólnie zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Piękny film o niesamowitym uczuciu, duchowym połączeniu dwóch osób, które mimo różnicy w wieku i pochodzenia, były równe z sobą w taki duchowy sposób, a końcowa scena była najpiękniejszą sceną jaką widziałam w filmie kostiumowym, szczerze się wzruszyłam.”

Cały problem w tym, że o ile w poprzednich wersjach byłam skłonna uwierzyć w to niezwykłe uczycie Jane i Rochestera bo aktorzy mieli dobrą chemię, tu jest na odwrót. Aktorzy w nim mieli zero chemii, co przy tak pociętym filmie sprawia że ten związek pozbawiony jest głębi, pasji i namiętności. Cały ich romans był bezduszny i pozbawiony uczuć, dlatego ich sceny które powinny wzruszać, tylko nudzą.

Szczerze mówiąc, porównywanie Fassbendera do Colina Firtha to dla mnie bluźnierstwo. Przykro mi ale Colin jako pan Darcy stworzył genialną kreację, o której się pamięta i którą jest wzorem dla innych. O Fassbenderze jako panu Rochesterze w tym filmie mało kto już pamięta, a większość fanów książki jeśli zapytasz się ich, kto im się najbardziej w tej roli podoba wskaże kogoś innego.

Uwielbiam Jane Eyre jest to jedna z moich ulubionych książek, czytałam ją wiele razy i dla mnie ten film to porażka. Nie taka jak Duma i Uprzedzenie z 2005 roku, bo tamten film nie miał nic wspólnego z książką i epoką w której dzieje się jego akcja.

Jak wspomniałam na początku nie jestem dużą purystką, dla mnie ekranizacja nie musi oznaczać przełożenia książki słowo w słowo, bardziej dla mnie liczy się zachowanie klimatu powieści. Rozumiem że ten film mógł się komuś podobać, ale dla mnie wszystko w nim jest tylko szare, mdłe i zimne, dlatego w połowie zaczyna nudzić, a przecież powieść jest pełna emocji i niesamowitego klimatu, którego tutaj nie ma. Owszem kostiumy i odwzorowanie epoki są na plus, ale co z tego skoro film usypia.

ocenił(a) film na 9
beksi

"O Fassbenderze jako panu Rochesterze w tym filmie mało kto już pamięta, a większość fanów książki jeśli zapytasz się ich, kto im się najbardziej w tej roli podoba wskaże kogoś innego."
O to byś się zdziwiła ile jest na świecie osób które jak ja uważa, że kreacja Fassbendera była jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą. Z resztą to osądzi historia, a nie subiektywne widzimisię fanki książki. Ja nie rozumiem co Ci mogło przeszkadzać w jego grze, był o wiele lepszy niż ten z serialu, czuć było wszystkie emocje. Ja nie wiem jak te sceny mogły Cię nudzić? Mnie drażniły te z serialu, ten aktor może fizycznie był bardziej podobny do oryginału, ale aktorsko to było takie sobie. Na pewno nie lepsze od Fassbendera, mało który aktor w jego wieku może się z nim mierzyć. Ten aktor to obecnie najlepszy aktor w Hollywoodzie, nie ma reżysera który nie chciałby z nim pracować, bo kręcenie filmów z tak znakomitym aktorem to czysta przyjemność. Co do innych kwestii dotyczących filmu przymknę oko, ale jak ktoś pisze, że Fassbender wyszedł słabo, to mi słabo się robi. Dziecko (nie wiem ile masz lat) co Ty wygadujesz? Radzę za parę lat jak dorośniesz obejrzeć tę adaptację raz jeszcze. Bo widzę, że nie dostrzegasz rzeczy, które dla dorosłego widza są oczywiste i bardzo czytelne, ale tu trzeba mieć pewną wrażliwość, która cechuje ludzi bardziej doświadczonych. Jakbym była młodsza pewnie też wydałby mi się nudny. Bo nie ma fajerwerków emocjonalnych, nie ma banalnych kwestii. Jeśli scena po ślubie była dla Ciebie nudna i bezduszna, to gratuluję wrażliwości i mam tylko nadzieję, że z czasem wyrośniesz z tego.

ewej

"O to byś się zdziwiła ile jest na świecie osób które jak ja uważa, że kreacja Fassbendera była jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą. Z resztą to osądzi historia, a nie subiektywne widzimisię fanki książki."

Taką sobie wyrobiłam opinię zaglądając na inne fora związane z Jane Eyre. Czytając opinie fanów książki, można zobaczyć że są one bardzo podzielone. Są trzy główne obozy wspierające trzech aktorów pierwszym jest Michael Jayston z wersji z roku 1972 (jeszcze jej nie oglądałam, ale słyszałam że jest świetna więc jak tylko ją znajdę to obejrzę) drugi to Timothy Dalton a trzeci Toby Stephens. Fassbenderem zachwycają się w większości tylko osoby które nie widziały innych wersji Jane Eyre. To tak jak w przypadku Matthew Macfadyena w roli w roli Darcy'ego, w większości zachwycają się nim ci którzy nie widzieli innych wersji „Dumy i uprzedzenia”
Rozumiem że jesteś wielką fanką Fassbendera, niestety ja nie podzielam twojej fascynacji nim i widziałam wielu aktorów w jego wieku którzy są dużo lepsi.
A Toby Stephens to świetny aktor, bardziej teatralny, tam mam wrażenie można częściej go zobaczyć i moim zdaniem zagrał w Jane Eyre idealnie.

"Dziecko (nie wiem ile masz lat) co Ty wygadujesz? Radzę za parę lat jak dorośniesz obejrzeć tę adaptację raz jeszcze. Bo widzę, że nie dostrzegasz rzeczy, które dla dorosłego widza są oczywiste i bardzo czytelne, ale tu trzeba mieć pewną wrażliwość, która cechuje ludzi bardziej doświadczonych. Jakbym była młodsza pewnie też wydałby mi się nudny"

Dla twojej wiadomości nie jestem dzieckiem, nie napiszę ile mam lat bo to ciebie nie powinno obchodzić. Zresztą jest takie powiedzenie że kobiety się o wiek nie pyta.
Szczerzę mówiąc to ty zachowujesz się jak dziecko, zamiast podać argumenty na jego obronę obrażasz osobę której się on nie podoba. Wiele osób przede mną na tym forum skrytykowało ten film, i co o wszystkich powiesz że są dziećmi oraz muszą dorosnąć żeby go zrozumieć i dostrzec rzeczy, które dla dorosłego widza są oczywiste i bardzo czytelne.
Wybacz ale to co piszesz jest śmieszne, zwłaszcza że porównując do książki to ten film jest strasznie płytki i każda dojrzała osoba która ją przeczytała to dostrzeże. A ty sama zachowujesz się jak niedojrzała nastolatka, ślepo zakochana w jakimś aktorze która nie potrafi zrozumieć że komuś może się on i jego gra w jakimś filmie nie podobać.

beksi

Zacznijmy od tego, że czytałam "Dziwne losy Jane Eyre" i nie powiem, żeby była to moja ulubiona pozycja. Niestety chwilami (głównie na początku) wiało troszeczkę nudą. Na szczęście później interakcje między Jane i Rochesterem wprowadziły nieco akcji i ogólny wydźwięk książki był pozytywny. Nie ukrywam, że ta wersja ekranizacji nie wyszła najlepiej. Nie wiem czy było to spowodowane słabą reżyserią czy też kompletnie bezpłciową Wasikowską, w każdym razie całość nie wywarła na mnie aż tak dużego wrażenia jak wersja z 1996 roku.

Jednak trzeba wziąć pod uwagę kilka plusów tego filmu, a są nimi niewątpliwie Michael Fassbender, Jamie Bell i Judi Dench. Ta ostatnia jest rewelacyjna we wszystkim za co by się nie zabrała. A ponieważ wszyscy ją zachwalają, to nie czuję się w obowiązku do komentowania jej roli. Natomiast boli mnie fakt, że krytykujesz tutaj grę Bella i co więcej Fassbendera. Osobiście uważam, że obaj świetnie zagrali i każdy z osobna przedstawili tutaj swoją wersję ich postaci.

Fassbender - co tu dużo mówić, po tym filmie wręcz zakochałam się w tym facecie. Może nie wyglądał zachwycająco (zwłaszcza w tej brodzie), ale cały kunszt opierał się na jego oczach. Miał za zadanie zagrać postać borykającą się ze swoją przeszłością, która cierpi katusze przebywając w (jeśli dobrze pamiętam tłumaczenie książki) Cierniowym Domu. Miał być dumny, zimny, lekko zagubiony, i dopiero w tych oczach dopiero można było zobaczyć jego prawdziwe oblicze niezwykle czułego i pragnącego odrobiny miłości mężczyzny. Fassbender ma w sobie coś takiego, że rzeczywiście przez większość filmu patrzyłam wprost w te piękne, przepełnione cierpieniem niebieskie oczy. Nie miał zbyt dobrej partnerki, ale mimo wszystko świetnie wywiązał się z tej roli, po której postanowiłam przyjrzeć się bliżej jego poprzednim rolom i jak dotąd jestem nim zachwycona. Trzeba mieć ogromny talent, by niewielką rolą filmową zapaść w pamięć. Dlatego polecam "Bękarty wojny", gdzie Michael gra zaledwie 20 min, a i tak robi piorunujące wrażenie.

Jamie Bell - dotychczas pamiętałam go z roli niezapomnianego "Billy'ego Eliota" oraz z "King Konga", jednak i tutaj się na nim nie zawiodłam. Fakt, reżyser zrobił tak, jakby St John faktycznie się zakochał w Jane, ale w sumie nawet mi to nie przeszkadzało. I być może dlatego troszeczkę bardziej polubiłam tę postać. Bell bardzo fajnie pokazał taką swoją wewnętrzną walkę, że niby chciałby być z Jane, a z drugiej strony raczej nie powinien. Bardzo mnie zainteresowała ta postać, i spowodowała, że zaczęłam się bardziej zastanawiać nad jego zachowaniem.

Film ogólnie chwilami ociera się o kicz i wywołuje śmiech na sali (pamiętna scena po pożarze w sypialni Rochestera i tekst Wasikowskiej "Zimno mi"), ale w moim odczuciu jest dobrze zrealizowaną ekranizacją z bardzo dobrym zamysłem, lecz nieco gorszym wykonaniem. Zawsze można było zrobić to lepiej, ale i można było kompletnie to sknocić, więc ogólnie nie wyszło źle.

Nadienn

Nigdzie nie skrytykowałam Bella, uważam że to bardzo dobry aktor ale w tym filmie nic ciekawego nie pokazał i mam wrażenie że to bardziej wina scenariusza niż jego, bo postać którą grał została strasznie wygładzona. Mam wrażenie że gdyby dostał lepszy scenariusz mógłby zagrać idealnie.

Jeśli chodzi o Rochestera, to moim zdaniem nie był on właśnie dumny, zimny i lekko zagubiony. Był może trochę cyniczny ale jednocześnie energiczny, pochmurny, miał bardzo zmienny charakter i dziwne poczucie humoru. Na tym moim zdaniem polega cała magia tej postaci i Fassbender tego nie pokazał.
Owszem na początku dowiadujemy się że Thornfield Hall było dla niego jak więzienie, dlatego między innymi tak dużo podróżował, ale to się zmieniło gdy pojawiła się Jane. Ona dosłownie przewróciła jego życie do góry nogami, wlała w niego nowe życie, dzięki niej pierwszy raz od lat nie chciał opuszczać domu i został w nim na dłuższy okres.

Rozumiem że Fassbender jest przystojny, chociaż mi się on nie podoba bo to nie mój typ, ale dla mnie niestety nie sprawdził się w tej roli. Ciarán Hinds który przy nim może uchodzić za brzydala, był o niebo lepszy.

Dla mnie niestety pomysł się nie liczy tylko wykonanie, które tutaj jest słabe. Jest tyle adaptacji i ekranizacji Jane Eyre, że ta przy nich wydaje się niepotrzebna.
Można było wziąć inną mniej znaną książkę jednej z sióstr Brontë i na jej podstawie zrobić film, może wyszło by z tego coś ciekawszego.

beksi

"Jeśli chodzi o Rochestera, to moim zdaniem nie był on właśnie dumny, zimny i lekko zagubiony. Był może trochę cyniczny ale jednocześnie energiczny, pochmurny, miał bardzo zmienny charakter i dziwne poczucie humoru. Na tym moim zdaniem polega cała magia tej postaci i Fassbender tego nie pokazał." - właśnie chodzi o to, że pokazał to, choć nie z tak oczywisty sposób jak możnaby się było tego spodziewać. Fassy ma to do siebie, że patrząc na jego grę aktorską, trzeba czytać między wierszami. Dokładnie obserwując film można było wyczuć momenty, kiedy bardzo szybko zmieniał nastrój.

Jak to się mówi 'bez mąki nie ma chleba'. Przepisując to na język filmowy "bez dobrego scenariusza nie ma dobrego filmu". Zgadam się z niepotrzebnie odgrzewaną ekranizacją, bo było już tyle przeróżnych wersji zarówno pełnometrażowych jak i miniseriali, że już przed powstaniem tego filmu przeczuwałam klapę. Jednak kiedy w końcu się zmusiłam do przebrnięcia przez te 120 minut, moja obawy się potwierdziły, choć mimo wszystko byłam mile zaskoczona grą aktorską (przynajmniej niektórych osób, do których doliczam również Sally Hawkins znanej mi z "Perswazji" ).

Co do sióstr Bronte to rzeczywiście można by się było zainteresować czymś mniej znanym (przynajmniej w Polsce). Najmniej znana jest twórczość trzeciej siostry, Anne. Jednak w dalszym ciągu Hollywood woli odgrzewać już znane historie zamiast dać sobie spokój.

Fassbender jest przystojny, to prawda. Jest również bardzo utalentowany (i to wszechstronnie jak się okazuje, bo widziałam kilka filmików na których śpiewa, tańczy i wydaje z siebie dziwne dźwięki w sam raz do animacji). Moja historia z nim zaczęła się właśnie po tym filmie, gdzie zagrał jedną z moich ulubionych postaci i zrobił to w taki sposób, że musiałam się dowiedzieć kim jest. Rozumiem, że każdy ma swój gust i swoje odczucia. Dlatego nie krytykuję, lecz zwracam uwagę na pewne szczegóły, które z różnych przyczyn mogły umknąć.

Nadienn

Cóż widocznie jego gra aktorska w tym filmie do mnie nie trafiła, i moim zdaniem tego nie pokazał.
Wolę gdy aktor posiada szeroki wachlarz umiejętności aktorskich i potrafi w oczywisty sposób pokazać charakter postaci oraz emocje i uczucia jakie nią targają. Uważam że innym odtwórcom roli Rochestera to się udało, a jemu niestety nie. Właśnie wczoraj skończyłam oglądać mini serial z 1983 i jestem zauroczona grą Timothy'ego Daltona, był rewelacyjny w tej roli, mimo że momentami zbyt przystojny. Przy okazji polecam tą wersję bo jest naprawdę świetna.

A jeśli chodzi o Anne Brontë to polecam mini serial BBC na podstawie jej książki „The Tenant of Wildfell Hall” z Tobym Stephensem, Tarą Fitzgerald i Rupertem Gravesem http://www.filmweb.pl/serial/Tajemnice+domu+na+wzg%C3%B3rzu-1996-96843
Czytałam książkę i uważam że jest rewelacyjna, a serial jest bardzo dobry i lubię do niego wracać. Szczerze mówiąc uważam że ta historia świetnie nadaje się na film i chętnie być zobaczyła coś takiego w kinach. Szkoda że nikt w Hollywood jeszcze o tym nie pomyślał.

Pozdrawiam i fajnie jest czasami kulturalnie z kimś porozmawiać na forum : )

beksi

* chętnie bym zobaczyła

beksi

"Jeśli chodzi o Rochestera, to moim zdaniem nie był on właśnie dumny, zimny i lekko zagubiony. Był może trochę cyniczny ale jednocześnie energiczny, pochmurny, miał bardzo zmienny charakter i dziwne poczucie humoru. Na tym moim zdaniem polega cała magia tej postaci i Fassbender tego nie pokazał. " ja również uważam ze własnie to pokazał Fassbender .
Scena gdy Wasikowski siedziała na przeciwko niego w pólmroku zawstydzona i troche przerazona jego tonem a on zachowywał sie jak zimny nieczuły kochający tylko siebie bogaty "dupek" .jednak w jego ozach było cos co nie pozwalałonam uwierzyc ze jest takim draniem jakby robił i mowił cos wbrew sobie, widac było ze szuka kogos kto wyrwie go z tej skorupy bo zagubił sie tam na całego.
Ja to widziałam w tej i w wielu innych scenach widziałam ta walke on to swietnie wykreował swoja grą , naprawde głeboko zanurzył sie w psychike granej postaci.
Nie dyskredytuje innych aktorów tylko dlatego "ze to nie moj typ" i dlatego z załozenia on "nie moze zagrac jakiejs roli świetnie" moze i i wielokrotniesie o tym przekonałam chociazby Tom Hardy w filmie" Stuart; Spojrzenie w przeszłość' Hardy nie jest w moim typie, nawet go specjalnie nie lubie ale w tej roli jest niesamowity.
Wspomniany przez Ciebie Timothy Dalton dll ciebie chwilami zbyt przystojny - no cóz własnie on był dla mnie "sztywny; jego oczy nie wyrażały tylu emocji ile mogłby i ile wyrażał oczy Fassbendera, nie był zbyt przystojny , jako młody człowiek miał taka lalkowata urode z niebieskimi oczami taki James Bond - chociaz tez nie najlepszy w tej roli.
Ale jezeli do ciebie najbardziej przemawia gra Daltona toTtwoj wybór, ja zdania nie zmieniam.
pozdrawiam

Cortina_filmweb

"Nie dyskredytuje innych aktorów tylko dlatego "ze to nie mój typ" i dlatego z założenia on "nie może zagrać jakiejś roli świetnie" możne i i wielokrotniesie o tym przekonałam chociażby Tom Hardy w filmie" Stuart; Spojrzenie w przeszłość' Hardy nie jest w moim typie, nawet go specjalnie nie lubię ale w tej roli jest niesamowity."

Nie dyskredytuje Fassbendera bo to nie mój typ, po prostu moim zdaniem zagrał słabo, sam Timothy Dalton też nie jest w moim typie (uważam że jest mało męski i zbyt chłopięcy) a jednak swoją grą mnie zauroczył, czym byłam bardzo zaskoczona.
Szczerze mówiąc, przy dobrej grze aktorskiej nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś jest brzydki czy ładny, czy jest w moim typie czy nie jest. Taki Ciarán Hinds na przykład w wersji z 1997 roku jest stary, brzydki i ma okropne wąsy, dlatego na pewno nie jest w moim typie, a jednak uważam że zagrał świetnie i wizualnie idealnie pasuje na Rochestera.

Do każdego filmu podchodzę neutralnie, na przykład wiele złych opinii przeczytałam na temat wersji Jane Eyre z 1996 roku i gry Charlotte Gainsbourg, obejrzałam i byłam zaskoczona, bo film był bardzo przyjemny a sama aktorka moim zdaniem zagrała dobrze.

A Tom Hardy jest świetny, bardzo go lubię i żałuje że w ekranizacji "Wichrowych Wzgórz" w której zgrał Heathcliffa, jego postać została strasznie wygładzona i przez to nie mógł pokazać jakim dobrym jest aktorem. Przyznam że głównie dla niego obejrzałam ten serial i się bardzo zawiodłam.

beksi

Dodam jeszcze że Timothy Dalton to mój drugi ulubiony odtwórca roli Rochestera, pierwszym jest Toby Stephens, a trzecim Ciarán Hinds.

ocenił(a) film na 2
beksi

Ciarán Hinds był zbyt groźny, histeryczny, władczy - szybciej bym uciekła, niż się w nim zakochała ;) nie czułam przestrzeni, którą podobno pan Rochester miał dać Jane
Timothy Dalton zupełnie nie mogłam zaakceptować go w tej roli i chociaż zagrał nieźle, to cały czas byłam obok filmu z jego powodu
jako tako podobała mi się Gainsbourg i Hurt - o dziwo, bo zazwyczaj ta ekranizacja zbiera sporo cięgów
bezkonkurencyjny jest wg mnie serial BBC z z Tobym Stephensem - klimat, postaci, sens całej historii i oczywiście porywająco pokazane stopniowe dojrzewanie Jane

wersja z Wasilkowską jest chyba najgorszą ze wszystkich, które oglądałam (widziałam chyba wszystkie z tego co pamiętam)
cenię Fassbendera ( szczególnie za Głód, potem za Wstyd i 12 lat w niewoli), ale wydawał mi się tak pozbawiony emocji, płaski, oschły, totalnie wyblakły, antyteza Rochestera, który co prawda był złamanym człowiekiem, ale miał czar, potrafił być duszą towarzystwa, był pełen pasji i czasami szaleństwa
Wasilkowska to już całkowita porażka, zupełnie niepodobna do literackiego pierwowzoru - ciekawa jestem, czy gdyby rolę wzięła Ellen Page, to czy udało by się jej coś więcej zrobić dla tego źle napisanego i nijako zagranego filmu
po skończonym seansie musiałam chwilę odsapnąć ze zdziwienia, że można tak skutecznie zepsuć tę wspaniałą historię

tak więc beksi, podpisuję się pod zdecydowaną większością tego, co napisałaś w tym wątku

tak na marginesie, jeśli mam ochotę na jakąś dobrą, inteligentną ekranizację książek Austin, Bronte, Dickensa i im podobnych, to sięgam po produkcje BBC (np. Dom na wzgórzu, Mała Dorrit, Bleak House, North & South, Duma i uprzedzenie, itd.)

iwonrud

Dzięki za wsparcie : ) Ja też uwielbiam adaptacje BBC, wszystkie oceniam co najmniej dobrze. Większość, w tym wszystkie które podałaś, mam w ulubionych i często do nich wracam.

"Ciarán Hinds był zbyt groźny, histeryczny, władczy - szybciej bym uciekła, niż się w nim zakochała ;) nie czułam przestrzeni, którą podobno pan Rochester miał dać Jane."
Częściowo zgadzam się z tobą, zresztą uważam że Ciarán momentami zagrał trochę karykaturalnie. Przyznam jednak że
moim zdaniem jego Rochester ma w sobie ogień i pasję, które bardzo mi się podobają. I scena gdy Jane wraca od ciotki z pogrzebu, pokazuje że jego postać ma również poczucie humoru, podobnie jak w książce.

"Timothy Dalton zupełnie nie mogłam zaakceptować go w tej roli i chociaż zagrał nieźle, to cały czas byłam obok filmu z jego powodu"
Ja do Timothy'ego byłam uprzedzona od dawna, po obejrzeniu go w serialu „Scarlett", to był koszmar. Dlatego sama nie mogłam uwierzyć że bardzo podobał mi się jako Rochester, tylko miał okropną partnerkę.

"jako tako podobała mi się Gainsbourg i Hurt - o dziwo, bo zazwyczaj ta ekranizacja zbiera sporo cięgów"
Też się dziwię, że ta adaptacja zbiera dużo słów krytyki. Mi się ją bardzo przyjemnie oglądało, chociaż uważam że Hurt był okropny.

Również uważam że Fassbender jest dobrym aktorem (chociaż wielką jego fanką nie jestem), ale tutaj mi się zdecydowanie nie podobał. Niestety Wasikowska to moim zdaniem fatalna aktorka, widziałam ją w kilku filmach i w każdym była tak samo mdła. Zdecydowanie też jestem ciekawa, co by zrobiła z tą rolą Ellen Page.

iwonrud

"wersja z Wasilkowską jest chyba najgorszą ze wszystkich, które oglądałam (widziałam chyba wszystkie z tego co pamiętam)"

Chyba jednak nie widziała Pani wszystkich wersji. Najgorsze dwie wersje z dziesięciu, które ja widziałam, to wersja z 1934, gdzie Jane podczas sceny spotkania z Rochesterem jest niegrzeczna, poza tym jest wprost nazywana ładną guwernantką, a Adele to siostrzenica/bratanica Rochestera, a także wersja z 1949, gdzie Bertha podpala dywan przy krześle, na którym śpi Rochester - w tej wersji całość rozgrywa się bodaj w dwóch miejscach - saloniku i przyległym do niego ogrodzie.

A jeśli już tu jestem, to dla mnie najlepszym Rochesterem jest Michael Jayston z 1973.

ocenił(a) film na 2
nieztejepoki

nie, tamte podlegają zupełnie innym kryteriom, były po prostu kiepskie, z założenia postaci były dalekie od literackiego pierwowzoru, nie wytrzymały próby czasu, ale mam do nich słabość jak do ciekawostek (ta z 34 r. jest śmieszna)

wersję z 73 r. lubię, pamiętam z pierwszego oglądania w zamierzchłej przeszłości, że pan Rochester wzbudził w moim sercu podlotka lęk i raczej niechęć, z perspektywy czasu widzę, że był najmniej uproszczony

iwonrud

W takim razie pomijając tamte dwie, za słabszą od wersji z 2011 uważam wersję z 1996 - Gainsbourg i Hurt. Wersja z 1970 też mnie nie zachwyciła (York, Scott).

ocenił(a) film na 2
nieztejepoki

o nie, Wasilkowska się nawet nie umywa do Gainsbourg
no zupełnie mi nie podeszła, zupełnie...

iwonrud

Hm, ja natomiast nie przepadam za Gainsbourg :)

ocenił(a) film na 5
beksi

Zgadzam się zupełnie.

Jane miała być przeciętna wizualnie, ale poprzez jej zwykłą buzię miało przenikać wewnętrzne piękno i siła charakteru. Jane filmowa to śliczna buzia która zdaje się mówić "nic nie myślę". Jak ładny manekin. Zaprzeczenie książkowej bohaterki...

Rochester miał być niezbyt przystojnym facetem w średnim wieku. W środku nieszczęśliwym, na zewnątrz nadrabiającym rozmaitymi pozami, a to raz towarzyski, kiedy indziej obojętny, czasem nawet rozzłoszczony. W środku złamany. Rochester Fassbendera to młody piękniś który w każdej jednej scenie, nieodmiennie jest jak kawałek drewna. Na oko - nudny buc, ale niby cośtam wewnątrz przeżywa. Znowu zaprzeczenie tego, kim książkowy Rochester jest.

Przez cały film mogłam stawiać sobie pytanie "za co on pokochał tą nudną szarą mysz?" i tak samo mogłam stawiać sobie drugie "ona naprawdę coś czuje do tego buca, serio?" - postaci były tak skonstruowane że w życiu byś nie zgadł że albo jedno albo drugie można pokochać za coś innego niż urodę. I faktycznie - wyglądają i rozmawiają ze sobą jakby za karę.
Na przykład - scena wręczania Jane pieniędzy przed jej wyjazdem - no niestety nie obejdzie się bez porównań - w wersji BBC oni się tak cudownie przekomarzają że przewinęłam kilka razy, tylko po to by zobaczyć jak pięknie odbijają piłeczkę, dokuczając sobie z leciutkim uśmiechem. Chemia totalna. Tutaj... tutaj widzę pracodawcę i pracownicę która z miną niczym ból zęba prosi o pieniądze bo musi. Dalej z ponurymi minami wymieniają parę gorzkich zdań (aż trudno uwierzyć że w oby wersjach sa użyte te same kwestie) po czym ona rzuca poważne "no, I don't trust you" i wychodzi, jakby urażona. Okropność. Lepiej rozwiedźcie się zanim się pobierzecie, tak silne wrażenie sztywności i wzajemnej niechęci sprawiacie.

I takie wrażenie dają do samego końca.

"Jane Eyre" to romansidło, co tu dużo mówić. Czyli 80-90% treści to romans pary głównych bohaterów. Czyli - on MUSI być dobrze zagrany. Jeżeli chemii między parką przewodnią nie będzie za grosz, to nawet najpiękniejsze pejzaże i najlepsze postaci drugoplanowe tego nie uratują. Dlatego, mimo ładnych widoczków i cudownej Dench, ta wersja to imo zupełna klapa.

ocenił(a) film na 7
beksi

zgadzam się w stu procentach, świetna recenzja :)

ocenił(a) film na 10
beksi

Dziewczyny...Przestańcie p.i.e.rdolić i weżcie się za pisanie...książek.Macie tyle do powiedzenia to może któraś ma jakiś talent do pisania?Książkę napisała o Jane ,kobieta.

ocenił(a) film na 6
beksi

Na mnie również ta wersja nie wywarła pozytywnego wrażenia.
Najbardziej przeszkadzało mi ograniczenie scen w których główni bohaterowie mogliby się poznać, zaprzyjaźnić i pokochać. Pierwsze spotkanie: Jane wygląda na wystraszoną, kolejne dwa to bardzo krótkie rozmowy w salonie podczas których Jane nie mówi nic ciekawego, co mogłoby zaintrygować Rochestera,. No i mamy zaraz scenę w plenerze i Jane, jak zadurzona pensjonarka, zerka co chwilę na swojego pracodawcę.
Kolejne ujęcie to już pożar. Tu Rochester wypada bardzo dobrze, faktycznie jest zainteresowany Jane, choć wygląda to tak jakby chciał ją zaciągnąć do łóżka ...
Całą grę Rochestera, mającą na celu wzbudzenie zazdrości i rozkochanie Jane, ograniczono do jednego ujęcia podczas którego ona siedzi sztywno na kanapie, a wychodząc wygląda na znudzoną a nie zasmuconą. Rozmowę na korytarzu ucięto, dokładając do sceny przyjazd Masona. W tym momencie dowiadujemy się, że Jane i Rochester są przyjaciółmi. Jakim cudem i kiedy oni się zaprzyjaźnili ?
Kolejna słaba rzecz to dialogi. Najlepszym przykładem jest rozmowa przed wyjazdem Jane do ciotki. Zamiast przekomarzania, pokazania zażyłości i zaawansowania uczuć obojga pokazano sztywną rozmowę pracownicy z pracodawcą, krótko i na temat: "potrzebuję odebrać wypłatę, bo wyjeżdżam", po czym Jane wychodzi z obrażoną miną.
Mamy natomiast przydługie sceny: Jane w oknie, Jane spaceruje wzdłuż żywopłotu, Jane chodzi po zgliszczach domu itp atrakcje.
Atutem filmu są piękne krajobrazy i wnętrza oraz świetne kostiumy.

ocenił(a) film na 7
beksi

Bardzo wiele trafnych uwag:). Ale, choć zgadzam się z Tobą, zwłaszcza co do wyższości serialu nad filmem:), to jednak film całkiem nieźle mi się oglądało:).
I choć podzielam wiele Twoich krytycznych uwag o filmie, to jednak mam inną ocenę.

Prawda, że książkowy i serialowy Rochester jest inny niż filmowy. Ale Fassebender miał w sobie dużo uroku i oddał wewnętrzne zmagania bohatera. Scenarzysta stworzył go mniej łagodnym, i mniej szarmanckim, a bardziej szorstkim, ale ok, mnie całkiem ujęła jego osoba. Zwłaszcza lubię jego grę w scenie w ogrodzie, po ataku na Masona, kiedy w sumie wprost mówi o swoich uczuciach do Jane, a Jane myśli, że mówi o Blanche, i wtedy tak słodko się wkurzył, kiedy dotarło do niego, że Jane go nie rozumie:).

Gdyby scenarzysta bardziej oparł film o Rochestera, to mielibyśmy wielki film.

Coś natomiast na pewno nie grało w postaci Jane. Aktorka nie pasowała,a scenariusz czynił z niej zimną rybę. Jane była za zimna, za bardzo wystraszona. Opanowanie bohaterki i jej spokój pomylono z bezdusznoscia. Czasem była jak posąg. Choćby w scenie z pieniędzmi!! Już nie mówiąc o jej dość dretwej grze w scenie oświadczyn. A w scenie po ślubie, to ja pamiętam tylko rozpacz Rochestera, i to jak błagal ją na kolanach o pozostanie, a ta po prostu się odwróciła i wyszła !! Tu po prostu, aż mialam ochotę skopac scenarzyste. Ta sama scena w serialu jest potężna, a przecież widziana w retrospekcji. I w serialu Rochester rzeczywiście uwodzi, naklania, czyni cuda aby Jane nie odeszła. Aż mi żal, że w filmie nie pozwolono aktorowi lepiej tego zagrać.

Ruth Wilson z serialu bez problemu wpasowała się w rolę, bo była serdeczna, naturalna, patrzyła na Rochestera normalnie, potem z coraz większą radością. Nawet Ch. Ginsborough z1997 r. była w porządku, tj zachowywała się normalnie i od początku z Rochesterem była swobodna.

Czasami nie rozumiem scenarzystów Jane Eyre. Skoro w filmie mają tak mało czasu, to po co im sceny z dzieciństwa bohaterki i to tylko fragmentaryczne, a pominięcie ważnych rozmów Jane i Rochestera, zwłaszcza nie ukazania ich przyjaźni!!

Czyli w filmie jest wiele zgrzytow, ale akurat rola Rochestera trzyma film. Z gorszym aktorem, a film by się nie utrzymał.


I bez wątpienia, film nie jest nudny. Jest klimat, jest tajemnica, jest piękny dom, są wrzosowiska, i las. 

nan_s

Jaka ciekawa dyskusja o filmie, szkoda, że spóźniłam się o kilka lat. Zgadzam się z Tobą co do oceny gry Fassbendera. To już inna postać niż ta z serialu, tamten był czarujący, z poczuciem humoru ten z 2011 r, trochę złośliwy ale uwodzicielski. Broniłabym gry MW do pewnego momentu. Jej wizja guwernantki opiera się na obronie przed uwiedzeniem przez pracodawcę a opór stał się wyjątkowo pociągający dla zblazowanego i pogubionego życiowo Rochestera. Jest taka zimna póki trzyma swoje uczucia pod kontrolą, aż do sceny oświadczyń. Co prawda w międzyczasie przydałby się na twarzy jakiś chociażby półuśmiech, żeby sceny między aktorami były trochę lżejsze. A tak mamy Jane jakby mało przytomną, zimną. Serial zdecydowanie lepszy, ale do tanga trzeba dwojga i gdyby Jane się bardziej postarała to kto wie? Pojedynek na Rochesterów w wykonaniu Fasbendera i Stephensa jak dla mnie wygrał Stephens, ale Fassbender łatwo wygranej nie oddał.

ocenił(a) film na 7
agnietik

Tak:). Zgadzam się z Twoją oceną. :). Ja też uważam że Rochester serialowy wygrał :) potyczke, ale i Fassebender miał w sobie dużo uroku:). W serialu lepiej przeszli od przyjaźni i zaufania do pożądania. Ale serial miał 4 odcinki po godznie i już w 1 odcinku mamy pożar :). W filmie jakoś zabrakło przyjaźni i porozumienia Jane i Edwarda. Ja wiem że mieli o połowę mniej czasu, ale pogodna natura Jane, jej naturalność z Rochesterem to przecież podstawa. Ona się go nie bała. Od początku, kiedy spotkali się na drodze, Jane była z nim swobodna. Później nawet jako podwładna była mu równa w opiniach i rozmowach. Możliwe że strach Jane w filmie, jej zimno, to wina bardziej scenarzysty, niż aktorki. Ale czasami, błysk w oczach aktorki mówi więcej niż słowa :). Mam też uczucie, że mimika innej aktorki mogłaby nieco ocieplic rozmowy bohaterów filmowych, i nieco dodać im lekkości.

nan_s

Dziękuję za odpowiedź:)Bardzo trafne spostrzeżenia. Film oglądałam kilka lat temu, dyskusja na forum sprawiła, że ponownie obejrzałam film z 2011 r. Do serialu wracam co jakiś czas. Muszę ponownie wrócić do książki, bo bardzo dawno czytałam. Na pewno łatwego zadania Rochester z 2011 r. nie miał, bo momentami grał za dwóch nadrabiając za oszczędną grę Jane. Czyli to pojedynek dwóch na jednego:) Stephens z Wilson kontra Fassbender:) A może nawet trzech, bo jeszcze scenarzysta:)Tym bardziej doceniam MF, chociaż przegrał (wg mnie)to z klasą, na punkty a nie przez nokaut. Dzięki za przypomnienie jak słodko się wkurzył Rochester, kiedy Jane myślała, że jego ukochaną jest ta paniusia. Ja z kolei mam niezły ubaw przy scenie, kiedy Rochester mówi do Jane, żeby przyprowadziła konia JEŚLI ŁASKA.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones