PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=546931}
7,2 44 906
ocen
7,2 10 1 44906
5,9 15
ocen krytyków
Jane Eyre
powrót do forum filmu Jane Eyre

Właśnie obejrzałam Jane Eyre 2011 i może gdybym nie oglądała serialu BBC z 2006 roku uznałabym ten film za bardzo dobry, a tak ....
Czytają książkę zawsze wyobrażałam sobie Jane w podobny sposób jak została przedstawiona w mini-serialu.
Natomiast ta Jane nie jest "moją" Jane, ten Rochester nie jest "tym" Rochesterem.
Ona jest piękną młodą dziewczyną (mimo wysiłków charakteryzatorów) a on zbyt młodym, przystojnym mężczyzną.
Główną słabością tej adaptacji jest ewidentny brak ciepła i zmysłowości w stosunkach między Jane a Edwardem. Przez cały czas rozwoju tzw. romansu miałam wrażenie, że są sobie zupełnie obcy.
Jane grana przez Mia Wasikowska jest beznamiętna i ponura jak Thornfield Hall w zimie.
Gra aktorów była monotonna, a dialogi (takie jest moje wrażenie) recytowane. Gdzie ta pasja, namiętność, chemia między Jane a Rochesterem. Może poza jedną sceną, tuż po nieudanym ślubie, ale na opinię o filmie składa się całość , a nie jedna czy dwie sceny Film, przykro mi to powiedzieć, znużył mnie, muzyka momentami była denerwująca.
Nawet chwile, które powinny pokazywać radość głównych bohaterów były nijakie. Przez cały czas miałam wrażenie, że brakuje mi tu czegoś.
Scena pożaru - mało wiarygodna.
Scena oświadczyn – beznamiętna.
Scena po ślubie - właściwie jedyny moment, gdzie widać to „ coś” między głównymi bohaterami.
Zakończenie – to chyba nie tak powinno się kończyć, a Rochester przypominał mi Pierce’a Brosnana z filmu „Robinson Crusoe”.
Kobiety, tak ważne w życiu pana na Thornfield Hall, Bertha Mason, Blanche Ingram przelatują przez kadry z szybkością błyskawicy, nie mówiąc już o Grace Poole, która pojawia się i znika z szybkością nadświetlną .
Czy retrospekcje spełniły swoje zadanie? Mam co do tego wątpliwości. Mnie to akurat nie przeszkadzało (czytałam książkę i nie miałam problemów), ale ci, którzy nie czytali książki mogą się z lekka pogubić.
Mii Wasikowskiej daleko do Ruth Wilson, a Michael Fassbender chyba nie czuł się komfortowo w swojej roli, choć robił, co mógł. Jednym słowem, z dużej chmury mały deszcz.
Oceniam ten film na 7 za wspaniałe zdjęcia i bardzo dobre role drugoplanowe: Adelkę, młodą Jane, panią Fairfax i St. Johna.


ocenił(a) film na 7
karellia11

Jestem rowniez po seansie. Dlugo czekalam na ta wersje i coz dalam jej 7. Beda spoilery wiec prosze uwazac. A powiem, ze zaczynalo sie lepiej niz skonczylo, moze dlatego, ze mam slabosc do pokazywania konca albo srodka opowiesci juz na jej poczatku. Dziewczynka grajaca mloda Jane, byla wedlug mnie rewelacyjna, wykorzystala swoje 10 minut? ;) Prawda jest, ze na dlugo to ona w filmie sie nie pojawia, ale mnie zapadla w pamiec. Co do postaci granej przez Mie Wasikowska, jak zobaczylam ja w zwiastunie to kompletnie mi nie pasowala na postac Jane Eyre, jednak po seansie smiem twierdzic, ze po wedlug mnie najlepszej Ruth Wilson jest na drugim miejscu. Czytalam ksiazke i ogladalam pare ekranizacji, w praktycznie kazdej Jane zachowywala sie jak "Brzydkie Kaczatko" bez ikry i werwy. Chyba najbardziej denerwuje mnie Zelah Clarke w wersji z 1983 roku, jakby ja popchnac na ziemie to ta po prostu by wstala i poszla dalej! Mia gra skyrcie, rzuca spojzenia, widac,. ze sie przyglada i swoim wzrokiem osadza, jednak jak trzeba potrafi bronic swojego zdania a czasami odpowie bolesna ale smieszna riposta. Jednak jak zauwazyla moja przedmowczyni, sa sceny gdzie para glownych bohaterow, gra tak jakby recytowali monolog. Jak mozna bylo tak zepsuc scene oswiadczyn! Brak chemii, uczucia! Zawsze narzekalam na ta scene w wersji z 1996 roku, a jednak ta wersja pobila tamta. W serialu z 2006 roku scena oswiadczyn, zawsze ale to zawsze zwala mnie z nog, przezywam wraz z bohaterami kazda sekunde, targaja nimi emocje i nie graja tak jakby to ich nic nie obchodzilo.
Michael Fassbender, jest ciekawy, czasami nawet mnie rozbawil swoimi ripostami, Jednak rowniez jak Mia, zdarza sie mu recytowanie a nie granie. Chociaz jak dla mnie to przewyzsza w kazdym calu Williama Hurta z wersji z 1996 roku, ktory po prostu wedlug mnie byl okropny! W nim juz wogole trzeba bylo szukac, jakichkolwiek oznak, ze gra on pana Rochestera.
Sadze, ze nad glownymi aktorami - postaciami, stala za wysoka poprzeczka, ktorej mimo staran nie dosiegli. Dla wielu ludzi Jane Eyre i Pan Edward Rochester to tylko i wylacznie Ruth Wilson i Toby Stephens dla mnie rowzniez.
Co do scen. Ich poznanie jest wspaniale, tajemnicze w ponurym, szarym lesie. Dzieki scenom takim jak ta, dosc lubie ten film. Dalej ich konwersacje, dosc ciekawe. Jednak scena pozaru...he?! Nie rozumialam, co on od niej chcial na koncu. Podal jej reke, potem co raz bardziej przyblizal do siebie, a jak ta powiedziala, ze chce isc to, on byl zaskoczony...Naprawde? Nie rozumiem, myslal, ze co? Ze zostanie u niego na noc czy co? Ta scena mnie zazenowala. Pozniej ich wspolna scena po ataku Berthy na Masona. On wyglasza jakis dziwny monolog ktorego widac po jej minie, ze za nic nie rozumie. Jednak scena gdy, pan Rochester daje Jane pieniadze aby, pojechala do ciotki, byla ciekawa, byla miedzy nimi chemia. No i wracamy do sceny oswiadczyn, ktora jest jak juz pisalam straszna. Jednak bieg w deszczu (ktory wedlug mnie jest strasznie sciagniety z serialu z 2006 roku), byla mila dla oka to ich szczescie, no i wreszcie zobaczylam usmiechnieta Jane. Jak to powiedzial pan Rochester wczesniej - Do you ever laugh? - dobrze zapytal, poniewaz sama bylam tego ciekawa. Scena slubu, byla tak strasznie szybka, ze zanim sie zaczela to bohaterowie juz "ogladali" Berthe. No i dotarlismy do sceny, ktora jest jedna z najlepszych w filmie, czyli rozmowa Jane i pana Rochestera po tragicznych wypadkach. Tutaj dopiero mozna zauwazyc pomiedzy nimi chemie, jak targaja miedzy nimi emocje, przezywaja wewnetrzna walke. Scena ucieczki rowniez mi sie podobala. Zwlaszcza jak pan R. krzyczal za nia.
Potem wszystko idzie ciekawie i powoli. I koncowka gdzie Jane slyszy glos swojego ukochanego jest rewelacyjna, jak biegnie po lace jakby chciala uchwycic w sobie swoje imie.
Jednak samo zakonczenie....strasznie sie zawiodlam! Moge nawet rzec, ze jest najgorsza scena w filmie. Do tego jest tak strasznie krotkie, ze z niedowierzania przesunelam dalej, z nadzieja, ze cos sie pojawi...moze po napisach koncowych? Oczywiscie przeliczylam sie. Nie wiem, moze to dlatego, ze czytalam ksiazke, ale scena koncowa pozostawila mnie laknaca czegos wiecej.
Bertha Mason - moze jestem nie czula, ale nie przeraza tak bardzo jak powinna. Juz bardziej psychicznie wygladala ladnie zrobiona Bertha w serialu z 2006, a wiadomo, ze w ksiazce byla poczochrana i okropnie ubrana jak przedstawia film.
Grace Pool - a gdzie ona byla? Na prawde jej nie pamietam....
Blanche Ingram - gdzies sie pojawila, albo przegalopowala mi przez klatke filmowa.
Adelka - fajna dziewczynka, ale dla mnie jeszcze nikt nie przebil tej z wersji z 1996 roku :)
Pani Fairfax - Judi Dench to bardzo dobra aktorka, i jak zwykle dobrze zagrala, ale ja lubie chyba kazda pania Fairfax.
St. John - Jamie Bell byl wspanialy! Drugoplanowa rola, a chyba jedna z najlepszych w tym filmie. I co mnie zaskoczylo? To ten aktor gral Billiego Elliota! W ogole go nie poznalam.
Wracajac do filmu, jeszcze jeden minus, przelatuje on z predkoscia blyskawicy. Ja rozumiem, ze musieli w dwoch godzinach zawrzec wiele watkow, ale jest wiele przypadkow na to, ze da sie cos takiego zrobic. A tutaj mialam wrazenie, ze chcieli jak najszybciej odbebnic swoje i juz napisy koncowe. Moze jakbym nie czytala ksiazki, moze jakbym nie ogladala serialu z 2006 roku, to ta wersja inaczej by na mnie zadzialala. Wiec byc moze osoby, ktore sa nowicjuszami w "Jane Eyre", pokochaja ten film, jak dla mnie jest dosc dobry, na pewno mogl byc lepszy!
Aktorzy zagrali na tyle, aby mnie nie odstraszac i z checia wracac do tej wersji (nigdy wiecej serialu z 1983!).
Jak juz wczesniej napisalam, mieli za wysoka poprzeczke w postaci serialu z 2006 roku, ktory jest po prowstu wspanialy, a aktorzy przerewelacyjni!
Jednakze, polecam obie wersje, nawet dla porownania :)

ocenił(a) film na 7
LeNa__

Jeszcze jedno.
Mrs. Reed - Sally Hawkins, nie pasowala mi na nia. Dobra aktorka, ale caly czaswidzac ja mialam przed soba jej postac Poppy z "Happy Go Lucky". Co nie zdarzylo mi sie ogladajac jej inne filmy.

LeNa__

Ja akurat nie oglądałam tej słynnej wersji z 2006r. (chociaż mam taki zamiar), więc nie byłam jakoś negatywnie nastawiona do nowej wersji, jednak książkę czytałam kilka razy i ją ubóstwiam, dlatego strasznie raziło mnie zakończenie. Tak jak Ty przewijałam końcówkę, bo byłam pewna, że to tak się skończyć nie może! Zakończenie w książce jest naprawdę świetne, uwielbiam czasami do niego wrócić, przeczytać je ponownie... a tutaj taki zawód... Tak samo scena oświadczyn - trochę słaba, brakowało mi czegoś. Najmocniejsze punkty filmu to właśnie rozmowa po ślubie (tu widać najwięcej uczuć, chemię między bohaterami, Fassbender według mnie świetnie się spisał) oraz powrót Jane i Rochestera po oświadczynach. Ale ogólnie film nie jest zły. Plus za ciekawe podejście - retrospekcja rozpoczynająca film - oraz postać małej Jane czy pani Fairfax.

Co do pana Rochestera - może faktycznie Michael Fassbender trochę tu nie pasował, ze względu na to, jak ta postać była przedstawiona w książce, ale akurat on mi przypadł do gustu ;DD.

użytkownik usunięty
LeNa__

Witaj. Mam pytanie - jak udało Ci się obejrzeć film? Bardzo chciałabym go zobaczyć. Datę premiery w Polsce wydaje się dzielić ode mnie milion lat świetlnych.

Jestem pozytywnie nastawiona na tę wersję i nic tego nie zmieni, ale Twoja recenzja jest ciekawa. Tylko jedna sprawa - długość filmu. Z tego co wiem producenci wymogli na reżyserze, by skrócić film do niecałych 2 godzin z obawy, że publika może być znudzona, co według mnie jest idiotyczne zważywszy na to, że żyjemy w świecie post LOTR-owskim. Pierwotnie miał on 2 godziny i 35 minut i zawierał o wiele więcej scen, w tym historię Adelki. W necie jest petycja, by na dvd w sierpniu wyszła ta wersja reżyserska. Możesz się wpisać

http://www.ipetitions.com/petition/janeeyre_directorscut/signatures

Mnie w migawkach w tej wersji podobało się to samo co Tobie - niezależność Jane, a Zelah Clarke... bez komentarza. Kocham Ruth i Toby'ego i prawdopodobnie tak samo pokocham Michaela i Mię. No i muzyka Marianellego... Jedynie dobija mnie to co napisałaś o końcówce, że taka krótka. Mam nadzieję, że - znowu - ta wersja reżyserska uratuje całą historię. Pozdrawiam.

Film można ściągnąć z serwerów (jakość taka sobie, ale cóż .......lepsze to niż nic), a także możesz wejść na stronę pewnego sympatycznego, puszystego zwierzątka, gdzie też już jest do pobrania.

Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem
LeNa__

film ma wgrane napisy np u chomika xlodop

ocenił(a) film na 3

Film w bardzo dobrej wersji i to juz od ponad miesiąca jest na torrenty.org

ocenił(a) film na 6
LeNa__

Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś. Jednak ja do tego filmu z pewnością nie wrócę, po co, jeśli mam świetną wersję 2006? Film BBC z 2006r. obejrzałam już z 10 razy, czasem lubię sobie przelecieć przez najciekawsze momenty i na pewno jeszcze nie raz obejrzę!

LeNa__

Chciałabym sie odnieść do zdania "Jednak bieg w deszczu (ktory wedlug mnie jest strasznie sciagniety z serialu z 2006 roku)..."

Bieg w deszczu był równiez w wersji z 1973, pewnie dlatego, że odniesli się do książki: "The rain rushed down. He hurried me up the walk,
through the grounds, and into the house; but we were quite wet before we could pass the threshold."

karellia11

Według mnie ta wersja ma w sobie coś przyciągającego. To jest zupełnie nowe spojrzenie na tę historię, dużo bardziej psychologiczne, może nawet osobiste. Myślę, że dlatego pominięte zostały niektóre wątki, a postaci nie zostały dokładnie nakreślone - mam wrażenie, że w tym ujęciu było to po prostu mało istotne. Chwilami, podczas oglądania pojawiały się u mnie skojarzenia z filmami Jane Campion.

kashmir9

O, jak ja bym chciała, żeby za Jane Eyre wzięła się kiedyś Campion i nakręciła coś równie szarpiącego jak jej Fortepian. Przecież Ada Holly Hunter z tą jej równie cichą, ale niezniszczalną naturą, ascetyczną, surową urodą, czarnymi sukniami i uczesaniem w precelki mogłaby spokojnie być starszą siostrą Jane. Też jestem świeżo po seansie najnowszej wersji i w sumie to nie czuję się zawiedziona, ale też i niczego specjalnego się nie spodziewałam. Główną przewagą serii z 2006 - pomijając genialną obsadę - jest imo czas trwania, mamy cztery odcinki, spokojne tempo narracji, czas na zbudowanie klimatu i relacji między postaciami. Jak dotąd wszystkie ekranizacje filmowe zawodzą właśnie ze względu na to, że książka się w nich po prostu nie mieści, akcja leci, sceny galopują, postacie pojawiają się i znikają bez szansy na zapamiętanie. Tak samo tutaj - ledwie Rochester poznał Jane i zamienił z nią dwa słowa przy kominku, już klei się do niej w sypialni, ledwie Jane zamieniła dla słowa z Rochesterem, już jest zazdrosna o Blanche. W rezultacie ogląda się to bez zaangażowania. Ciekawa byłam za to sceny z Cyganką - co tym razem wymyślą, by uniknąć pokazywania Rochestera w damskim przebraniu :) - a tu figa, żadnej sceny. Podobała mi się przeplatanka czasowa, podobały mi się takie prawie że dokumentalne migawki z Jane uczącą Adele, wędrującą po Thornfield, czy spędzającą czas z Edwardem po oświadczynach i podobała mi się muzyka, bardzo przyjemna do słuchania również bez obrazu. Wzruszył mnie tylko jeden moment, kiedy na zgliszczach Thornfield pani Fairfax mówi Jane, że zamiast uciekać powinna była przyjść do niej. Judie Dench nigdy nie zawodzi.

ocenił(a) film na 7
lena_27

Sumiregusa23 - Tak wlasnie myslalam, ze skrocono film, poniewaz zwiastun posiadal sceny ktore w filmie sie nie pojawily. Niestety byly to sceny ktore bardzo mnie zaciekawily np. jak Jane mowi - I know what I saw - a pan Rochester odpowiada - Then it must be half dream half reality. Nie wiem czemu to usunieto, bo w zwiastunie budowalo to napiecie. Nie rozumiem, czemu film mialby nudzic, jak dla mnie wrecz przeciwnie pedzil predkoscia blyskawicy i brakowalo mi w nim wiecej scen, zwlaszcza miedzy para glownych bohaterow. Teraz bardzo ale to bardzo chcialabym zobaczyc te usuniete sceny, bede musiala poszperac po internecie :) Chyba, ze ktos z uzytkownikow, bedzie wiedzial gdzie je zobaczyc i podzieli sie swa wiedza ;)
Lena_27 - wedlug mnie da sie nakrecic dobry film w dwie godziny, przykladem jest np. "Rozwazna i Romantyczna" z 1995 roku czy "Wichrowe Wzgorza" z 1992. Wiadomo majac cztery godziny a dwie, ma sie wiecej pola do popisu, lecz rezyser zdecydowal sie na film a nie serial. Co do sceny z Cyganka, zawsze sie cieszylam, ze nie przedstawiaja przebranego Rochestera, po prostu nie potrafie sobie go wyobrazic ;) Cieszylam sie jak wybrnieto z tej sceny z serialu z 2006 roku :P Ogolnie scena bardzo ciekawa i ja naprawde lubie, ale dla mnie definitywne - nie - za przebieranca ;)
Szkoda, ze usunieto sceny, napewno film na tym bardzo ucierpial. Nie rozumiem, co tez ludzom ma to przeszkadzac, jak dla mnie im dluzsze tym lepsze :) "Przeminelo z Wiatrem", jest bardzo dlugie, a nie darowalabym osobie ktora wycielaby z niego chociaz jedna scene.
To teraz, ladnie prosze o odpowiedz w sprawie usunietych scen :)

LeNa__

Wczoraj obejrzałam film i chciałam podzielić się swoim uwagami. Miałam już okazję przeczytać książkę i obejrzeć kilka ekranizacji, dlatego mam pewien materiał porównawczy.
1) Szkoda, że w filmie jest tak mało Berty. W końcu to bardzo ważna postać, bez której cała akcja przybrałaby inny obrót. A tutaj pojawia się w zaledwie jednej scenie. I jak na wariatkę trzymaną od lat w zamknięciu wygląda, jak na mój gust, zbyt ładnie.
2) Dziwnie została skonstruowana postać Blanche, która od początku wydaje się zdawać sobie sprawę z chemii pomiędzy Jane a Rochesterem. Odniosłam wrażenie, że z tego powodu stara się specjalnie upokorzyć Jane, rozpoczynając rozmowę o guwernantkach. Poza tym wciąż posyła jej spojrzenia pełne zawiści... A swoją drogą, śmiesznie wyglądała scena, w której Jane wychodzi z salonu, a Rochester porzuca Blanche i za nią biegnie. Myślę, że taki afront w rzeczywistości nie uszedłby mu na sucho i spotkałby go za to bojkot ze strony towarzystwa. Co to za pan domu, który ugania się za guwernantką:>
4) Interesująco za to przedstawiała się postać St. Johna. W dotychczasowych ekranizacjach jawił się, jak dla mnie, jako bardzo mało rozbudowana postać, pozostająca głownie w tle, a nie jako potencjalny rywal Rochestera. Tutaj robił wrażenie, jakby rzeczywiście zależało mu na Jane, mimo, że próbował uzasadnić swoje uczucie religijną retoryką. W sumie Jamie Bell ma u mnie dużego plusa.
5) Jeśli chodzi o tytułową bohaterkę, to w też uważam, że całkiem nieźle została zagrana. Taka nieśmiała dziewica, która początkowo nie zdaje sobie sprawy z własnych uczuć i pragnień. Dopiero później dorasta na tyle, aby zdać sobie z nich sprawę. Nie do końca zgadzam się z tym, że jej gra była sztywna. Sądzę, że to mógł być zamysł reżysera, aby pokazać ją właśnie w ten sposób.
6) Rochester - przez pierwszą część filmu miałam wrażenie, że kieruje biedną Jane jak marionetką na sznurkach, dążąc cały czas do tego, aby przyznała się do swoich uczuć i przed samą sobą i przed nim:> Dopiero scena w kościele sprawiła, że wyszedł z tej roli manipulatora. Może nie zagrał źle, ale cały czas czegoś mi w nim brakowało. Po prostu zawsze inaczej wyobrażałam sobie Rochestera, ten tutaj był, jak dla mnie, za mało zmanierowany przez życie.

Carelia

@LeNa__ - "wedlug mnie da sie nakrecic dobry film w dwie godziny" - jasne, że się da, ale mnie chodzi raczej o to, że Jane Eyre jeszcze się tego nie doczekała.
@Carelia - "Interesująco za to przedstawiała się postać St. Johna. W dotychczasowych ekranizacjach jawił się, jak dla mnie, jako bardzo mało rozbudowana postać, pozostająca głownie w tle, a nie jako potencjalny rywal Rochestera. Tutaj robił wrażenie, jakby rzeczywiście zależało mu na Jane, mimo, że próbował uzasadnić swoje uczucie religijną retoryką. "
Może dlatego, że w scenariuszu nie uwzględniono panny Oliver, którą w książce St. John kochał ze wzajemnością, choć odtrącił, bo kiepsko nadawała się na żonę misjonarza. W książce jego planami względem Jane kierował zmysł praktyczny i wiara, że takie jest jej przeznaczanie, tutaj mogło pojawić się coś więcej, skoro serce miał wolne. Co, imo, wcale nie przyniosło postaci korzyści, w książce St. John jest postacią tragiczną, wewnętrznie rozdartą, jego rezygnacja z miłości popchnęła Jane do sięgnięcia po własną. W filmie tego nie ma, ale też myślę, że Jamie Bell poradził sobie z tym, co dostał, w końcu chłopak ma talent :)

użytkownik usunięty
LeNa__

Hej : ) Jestem po seansie. OŻESZTYWMORDĘ. Moja ulubiona wersja. Tylko dlaczego wygląda jak ser szwajcarski?? Mam wrażenie, że usunięto aż nazbyt wiele scen i to co najmniej kilka z samego trailera. A to co zrobili z końcówką to zbrodnia. Co to miało być? Nie chce mi się wierzyć, żeby nakręcono tylko tyle z ich spotkania. W ogóle nie rozumiem jak można usunąć z filmu aż 35 minut. Co za marnotrastwo. Za mało Berthy (brakuje mi jakiejkolwiek sceny z pożaru Thornfield Hall), za mało scen z początku znajomości Jane i Edwarda, no i nie wyjaśnili pokrewieństwa bohaterki z jej kuzynostwem. To największe minusy. Ale i tak uwielbiam tę wersję za:
1. Grę Michaela (dobrze oddany byroniczny charakter, a ponadto to jak płynnie przechodził z jednego nastroju w drugi, rewelacja!) oraz Mii (jej poczucie wartości i zmysł obserwacji, no i ogromna godność przez niektórych odbierana jako sztywność, istotne jest też dla mnie to, że nie kopiowała niesamowietej Ruth Wilson, to dopiero byłaby katastrofa)
2. wspaniałe role drugoplanowe (Judi wiadomo, Jamie Bell wreszcie zagrał człowieka z krwi i kości, chociaż trochę szkoda, że zmienili jego historię, a Happy go Lucky nie widziałam, więc Sally Hawkins mnie przekonała w roli ciotki),
3. genialną scenę po ślubie, emocje aż wylewały się z ekranu, pękało mi serce od samego patrzenia,
4. piękne zdjęcia i muzyka (to światło podczas oświadczyn - cóż, jestem estetką... i muzykologiem z wykształcenia).
Michael po pożarze nie przypominał mi, tak jak Corelli, Robinsona Cruzoe na szczęście, zresztą każdy aktor w tej scenie wyglądał lepiej niż William Hurt z 1996 roku. Bezwstydnie przyznaję - Michael może sprzedać mi każdego bohatera i będę mu wierzyć. Ma chłopina talent.
No i jestem w kropce. Gdy pomyślę jak powalający mógłby być ten film w pełnej wersji, to mam ochotę poddać producentów powolnej i bolesnej eutanazji. Pieczołowitość, z jaką zrobiono tę adaptację mówi, że pan Fukunaga bynajmniej nie chciał odwalić fuszerki, a i tak ograbiono nas z tych ponad 30 minut. Chyba powinnam zaakceptować fakt, iż nigdy nie będzie takiej adaptacji, która zostanie określona jako idealna i to przez wszystkich. Ostatecznie każdy i tak będzie wracał do swojej ulubionej, do wyboru do koloru : )
A teraz co kwestii tych dodatkowych scen. Nie ma ich w necie, z zapowiedzi na razie wiadomo, że pojawią się w sierpniu na dvd jako sceny usunięte, w tym na Blu-rayu. Łudzę się, że może ta petycja coś da, bo wiem, że wile osób chętnie zobaczyłoby wersję reżyserską. Teoretycznie klient to pan, ale jak widać chyba tylko teoretycznie. Dzięki za podpowiedź jak zobaczyć film.

Żałuję, że nie widziałam wersji serialowej ale jakoś nigdzie nie mogę jej dorwać (do ściągnięcia tylko rmvb a tego rozszerzenia nie trawi mój komputer, mam zaufanie tylko do avi). Jeśli ktoś by podał mi jakieś informację gdzie można obejrzeć ten serial online albo na czym można jeszcze ściągnąć (oprócz darkwareza, chomika nie sprawdzałam wiec nie wiem) to byłabym wdzięczna.

Aktorzy dobrze dobrani, Jane Eyre super zagrana, tak samo jak pani Fairfax, to dziecko w podwójnej roli było dziwnym zabiegiem ale da sie to jeszcze wybaczyć. Wiadomo, że wiele wątków z książki było niestety pominiętych ale tak to już jest choć rozbieżność nie jest duża (porównajcie sobie Hrabiego Monte Christo - to dopiero pomyłka!). Pan Rochester był niezły choć nie wybaczę reżyserowi, że pominął scenę z cyganką bo moment w książce był świetny. Dobrze odegrane uczucia Jane do Rochestera a jeśli chodzi o niego to prędzej w tym filmie uwierzyłabym St. Johnesowi, że kocha Jane bardziej. To nie jest wina Jamiego Bella, po prostu do filmu zostały wybrane takie sceny z St. Johnsem, które w książce znaczyły co innego a przeciętny widz nie znając dzieła Ch. Bronte, bez większego poznania tego bohatera, mógłby uwierzyć, że jest o nią zazdrosny (rozmowa na spacerze i ten pocałunek i rozmowa po nim - to wyglądało jakby St. Jones się o nią starał a nie sprawdzał ją jak było w książce). Wizualnie był dobrany znakomicie, szkoda że jego postać została trochę pominięta (w wersji z '96 w ogóle go nie było;p) bo zainteresowała mnie najbardziej z całej książki. Ale to w sumie taki mój kaprys:) do oceny się nie liczy. Aha! Co do Rochestera jeszcze...Brakowało mi w nim troche pogody ducha takiej jak w tej pierwszej wersji. Może w tej wyglądał lepiej ale odegranie roli bardziej podobało mi się w wersji z '96 roku.

ocenił(a) film na 7
Albalonga

Albalonga serial Jane Eyre z 2006 roku, mozna ogladnac na youtube :) Nawet jak co jest wersja z polskimi napisami ;)

LeNa__

Zazwyczaj nie oglądam seriali na youtube bo słaba jakość jest, skoro tylko to mi zostało będę oglądać na youtube, dzieki za inf:)

Albalonga

Napewno jest na chomiku, bo sama go stamtąd ściągałam. Oczywiście w avi.

Sceny usunięte są dostępne na YouTube http://www.youtube.com/watch?v=NuWwJyX3XMQ&NR=1

ocenił(a) film na 5
karellia11

Wczoraj obejrzałam film i chciałabym podzielić się swoimi wrażeniami. (Film jest już dostępny online; niestety w dość słabej jakości.) Już na początku pragnę zaznaczyć, że nie mam zamiaru stronić od SPOILERÓW, więc tych, którzy nie oglądali żadnej ekranizacji "Jane Eyre" bądź nigdy nie sięgnęli po "Dziwne losy Jane Eyre" proszę o bezlitosne przewijanie mojego wpisu strzałką.

Reżysera mam ochotę jednocześnie walić i głaskać po głowie. Dlaczego?

Zarzuty:
1) Film jest zdecydowanie za krótki.Według mnie 120 minut to stanowczo za mało, by zawrzeć w nich 2 tomową powieść. Wycięcie większości ważnych wątków sprawia, że filmowi brakuje płynności. Niektóre, według mnie istotne dla fabuły, sceny potraktowano po macoszemu; albo są przedstawione zbyt pobieżnie albo bezczelnie pominięte albo sklejone i przedstawione jako całość w ciągu kilku minut. Drugoplanowi aktorzy zanim oczarują nasze oko i ucho, już są ściągani z ekranu. Dlatego film, w porównaniu chociażby z wersją BBC (wiem, wiem, że wersja z 2006 roku była serialem), jest moim zdaniem "książką w pigułce", przystawką zamiast pełnym daniem.
2) Dobór pierwszoplanowych aktorów. Mia nie pasuje mi do roli Jane Eyre. Obsadzenie jej w roli głównej bohaterki uważam za duże nieporozumienie, aczkolwiek trudno mi wymienić choćby jedną aktorkę, która potrafiłaby ją zastąpić i sprostać zadaniu wcielenia się w postać Jane Eyre. Mia jest moim zdaniem zbyt sztywna i sztuczna. (Razi mnie sposób wypowiadania przez nią słów, które zdają się recytowane, pozbawione swobody, jakby ktoś kazał Mii mówić a jednocześnie kneblował jej usta). Ponadto Mia, według mnie, jest... zbyt ładna, a przecież w książce autorka wielokrotnie podkreśla, że Jane nie grzeszyła urodą. Tym, czym trudno się jednak w Mii oprzeć są jej spojrzenia, badawcze, pełne chłodnego, wyważonego osądu i towarzyszące im milczenie. Taka była Jane i tę cechę Mia oddała znakomicie.
Michael Fassbender - nie mam większych zastrzeżeń. Jako romantyczny Edward i ponury pan Rochester sprawdził się znakomicie i nie zawiódł moich oczekiwań. Nie skopiował stylu Tobiego Stephensa, śmiało kreuje postać Rochestera zgodnie z własną wizją, co bardzo mnie cieszy, ponieważ będę mogła porównywać z koleżankami grę Stephensa oraz Fassbendera bez ściągania albo jednego albo drugiego za kołnierz z piedestału.
3) Muzyka bardzo mnie rozczarowała. Brak motywu, który utkwiłby w pamięci sprawia, że staje się ona jedynie tłem dla roztaczających się przed oczyma wrzosowisk i szarych murów Thornfield. Zarówno podczas oglądania filmu oraz słuchania oddzielnie na płycie ścieżka dźwiękowa jest mdła i pozbawiona wyrazu. Brak w niej emocji, magii, która przenosiłaby każdego słuchacza w świat Jane, filmowej albo nawet tej z kart książki. Po Marianellim, który przecież skomponował muzykę do "Nieustraszonych Braci Grimm", "Dumy i uprzedzenia", "Pokuty", "Agory", "Solisty" (!), spodziewałam się o wiele, wiele więcej. Zdecydowałam się obejrzeć "Jane Eyre" głównie z jego powodu i, niestety, w miarę oglądania byłam coraz bardziej zawiedziona. Panie Marianelli! To ma być ostatni raz! Zrozumiano?!
4) Zakończenie. Nie będę rozwijać tego wątku, ponieważ przedmówczynie wyczerpały temat.
5) Scena pożaru pozostawia wiele do życzenia. Jane gdyby nie była guwernantką, zostałaby strażakiem. Nie była zaskoczona, przestraszona ani odrobinę zdezorientowana. Gaszenie ognia na bosaka przez Rochestera uważam za szczyt odwagi, chyba że ma podeszwy stopy grube jak hobbit.
6) Retrospekcje. A raczej prowadzenie akcji równocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych, moim zdaniem, działa na niekorzyść osób, które nigdy wcześniej nie czytały książki bądź nie oglądały wcześniejszych ekranizacji, aczkolwiek trzeba przyznać, że spojrzenie reżysera jest przez ten zabieg świeże i oryginalne, przede wszystkim, nienudne.

A teraz o tym, co Tygrysy lubią najbardziej. Atuty:

1) Aktorzy drugoplanowi. Słowa uznania dla Jamie' go Bella i Sally Hawkins. Owacje na stojąco dla Judi Dench.
2) Scena powrotu spod dębu i scena przy kominku- Esencja klasyki romansu.

ocenił(a) film na 7
karellia11

jestem po seansie i moim zdaniem nic nie pobije wersji z 2006 roku... Ruth i Toby są idealni :) moje odczucia: momentami strasznie zalatywało mi Dumą i uprzedzeniem z Knightley, muzyka i niektóre sceny

YvaineSD

dokładnie! and the winner still is... Jane Eyre 2006 Ruth & Toby! Przed obejrzeniem JE 2011 zerknęłam na youtube na 3 filmiki z Ruth i Toby, dla przypomnienia co mnie w tym miniserialu urzekło. Teraz po seansie 2011 już wiem, że Jane Eyre 2006 to namiętność i silna chemia między głównymi bohaterami, a Jane Eyre 2011 to po prostu odegranie ról przez aktorów. Może mniej skrócona wersja DVD pokaże jakąś większą głębię tej historii, albo przynajmniej pozwoli pozbyć się uczucia, że coś nam chyba umknęło ;) Co do filmików dot. miniserialu 2006 to polecam te :D
Money Matters & Flirting http://www.youtube.com/watch?v=bSrpvMSuhPM
Kultowa Proposal scene http://www.youtube.com/watch?v=iU0DJFli4-A&feature=related
I na deser The Seduction of Jane Eyre http://www.youtube.com/watch?v=mmtVVYUyqHk&feature=related

Jupla

Gdzie obejrzeliście film? Albo skąd ściągaliście?

ocenił(a) film na 7
YvaineSD

Mia była rewelacyjna w roli Jane. jakby specjalnie dla niej stworzona. Ruth i Toby to zupełnie inna liga sztuki aktorskiej - zbliżona do aktorstwa typowego dla wenezuelskich seriali, gdzie też jest dużo łez, szlochów i wzdychania

francislionel

dokładnie! zagrała świetnie, niestety też mam wrażenie że za dużo scen wypadło, nie kleji się to w całość w ogóle... oglądając dwie poprzednie wersje, ta jest lepsze niż z lat 90tych ale moim zdaniem 2006 wersji i tej magii nic już nie pobije! więc jeżeli ktoś nie zna jeszcze w ogóle Jane Eyre to polecam własnie ten miniserial ' 06 :) pozdr:)

anuta

Jestem świeżo po seansie i właściwie niewiele mam do dodania na temat tej wersji, ale akurat tutaj kilka ważnych rzeczy czy istotnych jednak szczegółów nie padło, czy chciałabym pokazać pewne rzeczy z mojego punktu widzenia.
1. Rozmowa z panią Fairfax po przybyciu do Thornfield. Nie podobało mi się, że skończono ją stwierdzeniem pani Fairfax, że w Thornfield jest co prawda służba, ale z nimi nie da się porozmawiać, bo to nie ten sam poziom czy nie należy się z nimi spoufalać. Dla kogoś, kto nie czytał książki, będzie to jasny sygnał, że i ta postać ma wielkopańskie maniery i gardzi ludźmi niskiego pochodzenia. Charlotte Bronte w książce wplotła te słowa między zapewnienia najszczerszej sympatii do Jane i pani Fairfax dalej jest miłą, serdeczną osobą, która trzyma służbę na pewien dystans ze względu na konwenanse, a nie przez pogardę czy wstręt do nich. Przez takie zakończenie rozmowy pani Fairfax zbyt blisko do pani i panny Ingram.
2. Strasznie smuci mnie to, że tak piękna historia nie doczekała się wersji filmowej z NAPRAWDĘ cudowną muzyką, na jaką zasługuje. Ścieżka dźwiękowa z tej wersji jest nudna jak flaki z olejem, owszem, pasuje swoim charakterem do zdjęć (o których za chwilę), ale zbytnio wtapia się w obraz, więc w żaden sposób nie pomaga w przeżywaniu filmu, a przecież po to jest. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy przeczytałam tutaj, że skomponował ją Dario Marianelli. Pamiętam doskonalę muzykę do "V jak Vendetta", która była idealna, a tu... coś takiego. Pomyślałam sobie teraz, że film ogromnie by zyskał, gdyby muzykę stworzył Alexandre Desplat. Wyobrażam sobie, że film nabierałby gęstości mroku i ciepła światła w odpowiednich momentach i nawet drętwa scena oświadczyn mogłaby wiele zyskać.
3. Zdjęcia. Hmm. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobały, były piękne, ale moim zdaniem nie pasowały do tego filmu. Przez sposób filmowania ta wersja "Jane Eyre" przypominała mi "Marię Antoninę" Sofii Coppoli. Ujęcia, światła, brak właściwie jakichkolwiek ciepłych kolorów jest bardzo w stylu współczesnej fotografii i dobrze charakteryzuje sposób widzenia świata przez Jane z tej wersji: główna bohaterka jest delikatna, efemeryczna, jakby swoją obecnością poetyzowała codzienność, przy czym wszystko to jest w moim odczuciu na tyle sprzeczne z pierwowzorem, że nie potrafię tego przyjąć. Wydaje mi się, że twórcy filmu poszli w tym kierunku, by młodym dziewczynom i kobietom, które nie czytały nigdy książki ani nie oglądały żadnej wersji, łatwiej było się z Jane utożsamić; pokazać, że jest taką samą zwykłą dziewczyną o wielkiej wrażliwości i umiejętności dostrzegania niezwykłych rzeczy w otaczającym ją codziennym świecie jak wiele z nas. Mnie ten sposób ukazania Jane nie przekonuje, ponieważ mam w głowie jej obraz jako silnej kobiety o mocnym charakterze, które to cechy dominują jednak nad jej elfią aurą. Oczywiście, i elementów siły w tym filmie nie brak, ale reżyser położył większy nacisk na delikatności Jane.
4. Skoro już tyle napisałam o głównej bohaterce, to pociągnę to troszkę dalej. Mia nie jest moim ideałem i na pewno nie przebiła Ruth Wilson, która jest niemal idealna. Jest wiotka i drobna nie tylko w swym wyglądzie, ale i zachowaniu, i zapewne bardzo złościłabym się, że to właśnie ona gra Jane, ALE! jest jeden powód, dla którego będę ją mimo wszystko kochać w tej roli. Nareszcie zobaczyłam ten ogromny dystans wieku pomiędzy Jane a panem Rochesterem. Jej młodość i delikatność tak bardzo kontrastowała z jego dojrzałością, co widać zwłaszcza w scenach pomiędzy oświadczynami a ślubem... Cieszę się, że wreszcie dane było mi zobaczyć Jane odległą od Edwarda głównie swym wiekiem, a nie brzydotą, zahukaniem czy nijakością, jak w wersjach z 1983 czy 1996 roku. Kiedy pan Rochester rozmawia z Jane przy kominku i pyta ją, czy gdyby jego przyjemność była słodka i świeża - w tej chwili naprawdę widzę Mię jako uosobienie jego pragnienia i naprawdę kojarzy mi się ona ze świeżością i słodyczą właśnie. Za to film ma wieeeeeeeeeeeeeelki plus.
5. Michael Fassbender... Weschnienie wyrywa mi się z piersi, gdy o nim myślę ;-) Nie spodziewałam się, że będzie aż tak pasował. Jest inny niż Toby Stephens, ale to dobrze, chociaż brak mi było tego błysku szaleństwa w jego oku, brak porywczości o sile burzy. Jest trochę zbyt przystojny na tę rolę, nie potrafił tak gładko przechodzić od brzydoty do uroku jak Toby, ale i tak wykonał świetną robotę.
No i garść drobiazgów. Kwestie często brzmiały właśnie jak recytowane, zwłaszcza w scenie oświadczyn. Niestety w tych dwóch godzinach nie udało się ująć wszystkiego, choć wyszło nienajgorzej. Bardzo rozzłościły mnie te ogólne sceny między oświadczynami a ślubem, zwłaszcza gdy Jane krąży sama po ogrodzie - wyglądała wtedy na przybitą i niesamowicie zmartwioną, gdy tymczasem w książce to jeden z najszczęśliwszych okresów w jej życiu! Jak można było tak to pokazać?! Za to bardzo podobało mi się to, że zwrócono uwagę na pewien rodzaj duchowości bohaterów. Kiedy pan Rochester pyta Jane, czy pozostałaby z nim, gdyby wszyscy inni odeszli, albo gdy podczas oświadczyn Jane mówi, iż zwraca się do Edwarda jak wolna dusza do wolnej duszy, i podobne sceny - świetnie, że się to pojawiło.

ocenił(a) film na 3
karellia11

Zgadzam się w 100 procentach.Od pierwszwj minuty wiedziałam ze film będzie słaby. Wszystko jest takie mdłe i bez uczuć, a zakończenie to pomyłka. Jedyne co mi się podobało to St.John i pani Faifax. Bez porównania z serialem BBC.

karellia11

Ja też się zgadzam. Proszę was... jak obejrzałam scenę oświadczyn to miałam ochotę rzucić czymś w aktorkę, załamać się i sama zacząć grać. Wyobrażałam sobie wtedy, że to nie Mia tam stoi tylko Ruth, i wyrzuca z siebie z żal, smutek i ból wszystkie emocje przekonana iż musi odejść z Thornfield. Ta scena z Jane Eyre 2006, jest tak głęboko we mnie zakorzeniona, że ta wersja tej sceny zanudziła mnie na śmierć.. Co prawda aktor grający Rochestera nie jest taki zły, ( oczywiście nie mówię tu o wyglądzie bo im brzydsi tym lepiej xd) potrafi grać to widać, ale między nim i Mią nie ma ABSOLUTNIE niczego. Zazwyczaj nie jestem taka surowa w ocenianiu filmów, ale że ten jest na podstawie mojej ukochanej książki, którą potrafię czytać całą lub w kawałkach przez cały rok, która się rozpada, nie ma prawie już okładki a niedługo będzie obchodzić swoje 50 urodziny, to nie powstrzymam się od nieprzyjemnych komentarzy. ;d Na szczęście już jak zobaczyłam trailer tego filmu to wiedziałam że nie ma on szans dorównać wersji z Toby'm i Ruth ( uwielbiam ich :D) dlatego nie zawiodłam się za bardzo. Szkoda tylko, że jak już robią nowe wersje to knocą je na rzecz serialu BBC. I po co ładować w tą pieniądzę?

ocenił(a) film na 6
LePetitBeurre

Wg. mnie nie ma sensu robić nowych wersji, jeśli idealna już powstała, mam tu na myśli wersję BBC 2006r. To tak jakby zrobić nową wersję „Przeminęło z wiatrem”. Nikt jej nie przebije, bo się po prostu nie da!

użytkownik usunięty
Seana

Obejrzałam wczoraj miniserial BBC (2006) i, szczerze mówiąc, nie wywarł na mnie pozytywnego wrażenia. Wręcz przeciwnie - nie mogłam na nią patrzeć. Zwłaszcza na jej usta. Nie przekonała mnie gra Ruth Wilson i dla mnie ona jest jedynym słabym ogniwem tego serialu. Zdaję sobie sprawę z tego, że zaraz posypią się gromy na moją głowę, ale cóż... Każdy ma prawo wyboru.
Natomiast film - piękny :) Tak samo, jak ekranizacja BBC "Dumy i uprzedzenia" - niepowtarzalna.

ocenił(a) film na 6

Tak, Ruth nie grzeszy urodą, wręcz nie zawaham się stwierdzić, że jest brzydka, ale to nie zepsuło mi filmu tym bardziej, że aktorką jest bardzo dobrą, a na pewno zagrała lepiej od Wasikowskiej. Czy w filmach zawsze wszyscy muszą być piękni? O to właśnie chodzi, że Rochester pokochał Jane ze względu na jej osobowość, a nie urodę, ożenił się z pięknością i to nie dało mu szczęścia, więc zaczął doceniać u kobiet inne, ważniejsze od urody cechy. Chociaż ta jej dziwna warga też mnie jakoś irytuje to trzeba przyznać, że Ruth mimo braku urody (lub jak kto woli urodzie nieszablonowej) wybiła się i jest cenioną aktorką, co rzadko się zdarza.

użytkownik usunięty
Seana

"a na pewno zagrała lepiej od Wasikowskiej" - kwestia gustu a o tych się nie dyskutuje.
Nie ukrywam, że kocham piękno - zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, ALE! Ruth tylko odgrywała daną rolę, nie oceniam jej jako człowieka - na zdjęciach w galeriach wychodzi niezwykle ciekawie i oryginalnie. Jako Jane dla mnie była zbyt mało przekonująca i prawdziwa. Zdarza się, ze nawet nieatrakcyjny z wyglądu człowiek w miarę poznania zaczyna nabierać szlachetności rysów, ukryte piękno wypływa na wierzch... Czekałam, czekałam i nic. Nie przekonała mnie. Natomiast Mia mnie rozczuliła - moment oświadczyn a także "scena kominkowa" sprawiły, że płakałam, jak bóbr. Te same sceny w mini serialu przeszły bez echa.
Rozumiem Wasze zachwyty, Wasze racje i szanuję to. I o to samo proszę Was :)

ocenił(a) film na 6

Nigdy nie zgadzałam się z twierdzeniem, że „o gustach się nie dyskutuje”, więc dyskutuję dalej. Dlaczego uważam, że Ruth zagrała lepiej? Ponieważ gra Ruth jest bardziej emocjonalna, „jej Jane” jest postacią z krwi i kości, przeważnie opanowana i poważna, ale ukazana jest też jej wewnętrzna walka z emocjami, pożądaniem, uczuciem. Natomiast Mia przez cały film ma kamienną twarz „jej Jane” jest depresyjna i smutna, w ogóle nie widać przemian jaka w niej zaszła od czasu przybycia do Thornfield . Naprawdę nie mogę zrozumieć co Cię tak wzruszyło w scenie kominkowej (sztywna rozmowa), albo w scenie oświadczyn, której towarzyszyły zerowe emocje bohaterów (dla mnie to były beznamiętnie wypowiedziane kwestie), jeżeli płakałabym na tych fragmentach to tylko z żalu dla bohaterów (jacy oni muszą być głęboko nieszczęśni, że nawet w tek radosnej chwili nie mogą się uśmiechnąć). Natomiast jak oglądam serialową scenę oświadczyn za każdym serce mi na chwilę przestaje bić z przejęcia (ona naprawdę się wyrywa, bo on ją naprawdę ściska, on ją pierwszy całuje bo to jej pierwszy pocałunek w życiu, po jej mimice i tonie głosu widać kiedy zaczyna wierzyć w jego słowa). Proszę nie mów, że nie oceniasz Ruth „jako człowieka”. Po pierwsze nie lubię tego typu górnolotnych określeń, po drugie jej wygląd jest w jakimś stopniu częścią jej człowieczeństwa, czyż nie? Zupełne odcinając się już od aparycji Ruth, będę twierdzić (i to nie jest kwestia gustu), że aktorką jest bardzo dobrą. Szanuję oczywiście twoje zdanie, ale nie mogę powiedzieć, że rozumiem. Może to jest jakiś syndrom „miłości od pierwszego wejrzenia” tzn. zawsze lubi się bardziej wersję, którą zobaczy się jako pierwszą. Ja np. wolę wersję „Dumy i uprzedzenia” z Kirą (obejrzałam ją jako pierwszą) od tej BBC.

użytkownik usunięty
Seana

"Nigdy nie zgadzałam się z twierdzeniem, że „o gustach się nie dyskutuje”, więc dyskutuję dalej" - oczywiście masz do tego prawo. Ja swoje zdanie powiedziałam a Ty... prowadź dalej dyskusję sama ze sobą :) Pozdrawiam :)

ocenił(a) film na 6

Jeszcze, aż tak źle ze mną nie jest;) I ja pozdrawiam!

ocenił(a) film na 7
Seana

Oczywiście, że o gustach się dyskutuje (czyli o sądach estetycznych, które odnoszą się do obiektywnej albo przynajmniej intersubiektywnej rzeczywistości; dzięki temu odniesienu możemy ocenić czy są prawdziwe czy fałszywe). To popularne i tak często cytowane powiedzenie pierwotnie dotyczyło rzeczy przygodnych, przypadkowych, subiektywnych, którymi filozofia scholastyczna nie powinna się zajmować, tylko badać istotę rzeczy. Więc tutaj się z Tobą Seana zgadzam. Inaczej rzecz się ma w przypadku Mii Wasikowskiej, której talent aktorski oceniam bardzo wysoko. Tutaj masz link do ciekawego artykułu dotyczącego fenomenu aktorstwa Wasikowskiej. http://www.associatedcontent.com/article/8881841/actress_mia_wasikowsk as_acting_style.html?cat=40

Naprawdę polecam.

ocenił(a) film na 6
francislionel

Nie oceniam talentu aktorskiego Mii tylko uważam, że interpretacja postaci Jane przez Ruth była lepsza. Po prostu tzw. styl Mii nie pasuje mi do tej historii. Szczerze mówiąc nie uważam, że posiadanie stylu przez aktora jest dobrą rzeczą. Do każdej roli powinno się podchodzić indywidualnie, wystarczy spojrzeć na grę Depp’a, każdą postać, w którą się wciela, gra zupełnie inaczej! Jak sobie przypomnę „Alicję w krainie czarów”, rzeczywiście Mia grała w bardzo podobny sposób, jej Alicja też była jakaś taka pochmurna, co nie pasowało mi do młodej dziewczyny ciekawej świata i rządnej przygód jaką była przecież Alicja. Jeżeli obejrzę jeszcze jeden film z Wasikowską i znowu będzie grała tak samo, to rzeczywiście uznam, że inaczej nie potrafi, albo została już tak zaszufladkowana przez reżyserów, że nie dają jej innego rodzaju ról.

ocenił(a) film na 7
Seana

Przede wszystkim, po pierwsze polecam Ci gorąco super ciekawy serial In treatment. tam Mia pokazała pełną skale swoich aktorskich możliwości. Naprawdę zjawiskowa sprawa (w HBO będzie teraz polska wersja tego serialu Terapia - zapowiada się b . ciekawie). Po drugie wszyscy najwięksi aktorzy jak Depp, De Niro, czy Day-Lewis mimo tego że potrafią całkowicie przemienić swoją fizyczność przemieniając się dosłownie w graną postać to jednak zachowują swój indywidualny, rozpoznawalny styl. Po trzecie Mia jest porównywana do takich aktorek jak Meryl Streep czy Isabelle Huppert (być może największych talentów aktorskich pań w historii światowego kina), które wyróżnia specyficznie subtelny styl grania, który został dokładnie opisany w powyższym artykule, który Ci wcześniej poleciłem. Na koniec, przyznam się że byłem trochę zaskoczony tym że Mia zagrała rolę Jane Eyre, bo wolał bym ją widzieć w bardziej ambitnym repertuarze. Dla mnie ta historia jest już zbyt archaiczna i melodramatyczna. Mimo to z wielką przyjemnością, oczywiście dzięki talentowi Mii, obejrzałem tę adaptację.

ocenił(a) film na 6
francislionel

To czy rzeczywiście Mia jest taką dobrą aktorką jak twierdzisz zweryfikuje się za jakieś kilkanaście lat. Choć nie wydaje mi się, że kiedykolwiek osiągnie status jaki ma obecnie np. Meryl Streep z jednego powodu, nie ma w niej takiej iskry, przeboju, specyficznego uroku. Uderzyłeś w mój czuły punkt bo uwielbiam Meryl, w niej jest coś nieszablonowego, patrzysz na nią i zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Ona jest postacią, którą gra, postać którą gra jest nią, nie nazwałabym już tego grą aktorską, tylko wcieleniem. Dla mnie nie na miejscu jest porównywanie tych dwóch pań. Może kiedyś spodoba mi się jakiś film z udziałem Mii, jak na razie Alicja i Jane podziałały na mnie bardzo depresyjnie, a nie takie przesłanie miały mieć te dwie ekranizacje.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones