To nie może być przypadek, że Lasse Halstromowi po raz kolejny należy pogratulować znakomitego filmu. Twórca "Co gryzie Gilberta Grape'a", przepysznej "Czekolady", z pozoru zimnych i wietrznych "Kronik portowych" po raz kolejny "Wbrew regułom" tworzy "film środka", czyli taki jakich brakuje na polskim rynku, zdominują przez popadanie w straszne skrajności jakościowe. A jeśli chodzi o Hallstroma do podziwiam go za niezwykłą sympatię do bohaterów (Holly Hunter i jej przejmująco smutna twarz), nie dzielenia ich grubą kreską na dobrycy i złych, niezwykle subtelne ukazanie problemów związanych z uprzedzeniem i nieufnością w stosunku do innych (od momentu pojawienia się Sama coś wisi w powietrzu zarówno pomiędzy bohaterami jak i w relacji Widz-Sam), oraz za moment ogromnego napięcia, trwogi i wzruszenia w finałowej scenie na tafli lodowej. Twarze znanych aktorów zazwyczaj w tego typu filmach nie pozwalają na pełne uwiarygodnienie postaci, a jednak sposób w jaki została ukazana ta 'historia pewnej miłości', bez złośliwości i z wyczuciem, budzi poczucie wiary w każdy kolejny projekt tego reżysera z Pólnocy zamieszkałego w gorącym Hollywood.