Mamy w filmie kłodę za którą Lex, Tim i Grant się chowali przed stadem Gallimimusów w pierwszej części, Forda explorera, którego zaatakowała tyranozaurzyca czy słynna scena z brachiozaurem, ale szkoda, że zanim wyspa została zniszczona w wybuchu wulkanu jeszcze jednej rzeczy nie zobaczyliśmy po raz ostatni - tego wodospadu przy którym lądował helikopter z głównymi bohaterami pierwszego Parku jurajskiego Stevena Spielberga.
Wodospad był w poprzednim Jurassic World podczas lotu Claire i Masraniego helikopterem. Nie było sensu więc powtarzać tego ujęcia w tym filmie.
Mnie z kolei brakowało na początku ostatniego ujęcia na stare centrum dla gości z pierwszego Jurassic Park na moment przed jego zniszczeniem przez wulkan lub jakiejś sceny z tonącymi dinozaurami po tym, jak bohaterowie wyszli z żyrosfery. Ale z czasem oswoiłem się z tym stwierdzając, że impakt sceny z Brachiozaurem byłby przez to mniejszy.
Przecież scena wybuchu wulkanu wygląda jakby kręcił ją Michael Bay czy inny podobny reżyser.. Nie spodziewałem się że Bayona potrafi nakręcić taką dramatyczną i ważną dla serii sekwencje, i nie zawrzeć w niej prawie żadnych emocji itp. Co to w ogóle miało być? Masa dinozaurów się topi, a kamera pokazuje tylko głównych bohaterów chcących wydostać się z żyrosfery? Kiedy każdy wie że ci pojawiają się w 2 połowie filmu? Ani jednego ujęcia na niszczone pozostałości po starym i nowym parku? Dodatkowo idiotyczny i niepotrzebny humor. Jest kilka fajnych ujęć podczas samej ucieczki, ale ile one trwają łącznie? 10 sekund? I wszystkie widzieliśmy w trailerach..