PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=758909}

Jurassic World: Upadłe królestwo

Jurassic World: Fallen Kingdom
6,0 74 112
ocen
6,0 10 1 74112
4,4 17
ocen krytyków
Jurassic World: Upadłe królestwo
powrót do forum filmu Jurassic World: Upadłe królestwo

"Jurassic World: Upadłe królestwo" (2018) - do najnowszej części tej serii dość sceptycznie podchodziłem, bo choć zwiastuny nie zniechęcały, to jednak całkiem optymistycznie również nie nastrajały - można było dojrzeć w nich efekciarstwo, tanie CGI i patos. Po seansie kinowym, na samym wstępie mogę powiedzieć jedno - film nie rozczarował i był nawet lepszy niż myślałem, choć nie wszystko w nim zagrało jak należy. No i jednak nie jest to takie zaktualizowanie marki jak mogłoby się wydawać. Pierwszy "Jurassic World" miał manierę swoistego auto-remake'u, ale to był powrót do tej franszczyzny po kilkunastu latach, więc twórcy chcieli przypomnieć nam o sprawdzonej konwencji. Przy "Upadłym Królestwie" zabieg ten już był raczej zbędny, ale niestety jest nader obecny - produkcja ta ciągle cytuje pierwszy "Park jurajski" i choć fabularnie próbuje się odciąć od poprzedników, to jednak ciągle pośrednio lub bezpośrednio do nich nawiązuje poszczególnymi scenami. Przykładowo: mamy sekwencję, gdzie widać lusterko samochodowe i napis "objects in mirror are closer than they appear" - jest ona dość sparafrazowana, ale za to odniesienie jest dość czytelne. Mamy też moment, gdzie dziecięca bohaterka chowa się w ciasny szyb do zsypu śmieci i w ostatniej chwili zasuwa drzwiczki przed biegnącym dinozaurem, który następnie w nie uderza. Indoraptor, szukając schowanych nieopodal głównych bohaterów, węszy i stuka szponem niczym raptory w kuchni, w finale "Parku jurajskiego". Jak się okaże, w kluczowym momencie i szkielety odegrają dość znaczącą rolę :). Jak widać, jest dość sporo tych aluzji i choć niektóre dodają smaczku, tak inne trochę zabijają indywidualność "Upadłego królestwa", które próbuje obrać inny kierunek, ale jednocześnie ma świadomość, że jest tylko kolejnym odgrzewanym kotletem i zarazem nośnikiem mniej lub bardziej udanych zapożyczeń. Autorzy scenariusza tym sposobem trochę podcięli skrzydła temu projektowi, bo reżyser, J.A Bayona wyraźnie próbuje wykrzesać z "Jurassic World: The Fallen Kingdom" coś więcej.

Spora część widzów narzeka na zbyt dużo podobieństw do drugiej części serii, filmu "Zaginiony świat: Park jurajski", ale mi to jakoś nie przeszkadzało, bo wątek wywiezienia dinozaurów z wyspy prędzej czy później musiał powrócić w taki lub inny sposób. I choć faktycznie można tutaj powiedzieć "ale to już było", to jednak nie ma takiej potrzeby, bo motyw ten w dość ciekawy sposób zostaje rozwinięty i mimo, że jedzie na gatunkowych kliszach (pod szlachetną przykrywką, majestatyczny bogacz chce zbić jeszcze większy majątek na licytacji dinozaurów), tak jest dość sprawnie poprowadzony. Ogólnie fabuła dla mnie jest OK, choć znajdą się w niej dziury i niezbyt logiczne punkty kulminacyjne. Nie podobało mi się natomiast coś innego - zbyt duża dawka humoru, której stężenie przekracza pewne normy i powoduje, że filmu wielokrotnie nie da się brać na poważnie. I jeszcze żeby ten humor był inteligentny... niestety - okazuje się być dość gimnazjalny, Marvelowski i raczej niestrawny, nieumiejętnie wplatany. Wielokrotnie też mamy momenty, które powinny trzymać w napięciu, ale zostają zepsute przez akcenty komediowe. Przykładowo ten, gdzie mamy budzącego się Owena, który został postrzelony pociskiem usypiającym - treser wybudza się, powoli odzyskując władzę nad ciałem i dostrzega, że w jego kierunku płynie lawa; teoretycznie powinno to być emocjonujące, ale zostajemy tu uraczeni dziwnymi minami, wybałuszaniem oczu i komicznym sposobem przekręcania się Owena. Możliwe, że całość byłaby zabawna, ale w innej sytuacji. Tutaj zupełnie nie pasowało to.

Scenariusz "Jurassic World: Upadłe królestwo" cechują też cudowne zbiegi okoliczności, a bohaterowie z każdej, nawet najciężej sytuacji, wychodzą bez szwanku. Zawsze zdążają uciec przed czymś/kimś w ostatniej chwili, uratować się w ostatniej sekundzie itd. Po jakimś czasie staje się to o tyle rażące, że przestajemy się angażować w ich los, bo i tak wiadomo, że zawsze wyjdą obronną ręką, rzucając suchym one-linerem. Czasem jest to nawet kuriozalne, jak ucieczka z wyspy na styk, przed wybuchającym wulkanem. To jeszcze "Jurassic World" czy już kino superhero? Same postacie niestety są dość płytkie, papierowe i poprawne politycznie - jest np. twarda pani weterynarz od dinozaurów, która zdradza cechy typowej feministki czy młody murzyn, który jest komputerowym nerdem, mającym za zadanie wpadać w kłopoty i stwarzać kolejne komediowe sytuacje, w których musi być ratowany przez resztę załogi. Piszczy jak dziewczyna, panikuje, ciągle neguje misje w terenie i ogólnie zachowuje się jak ofiara losu. Najczęściej ratuje go pani weterynarz-feministka ;). Jest też angielski, bezduszny biznesmen. Mimo wszystko, poza tą gammą stereotypowych dla dzisiejszego kina postaci, są jednak i takie, które potrafią zainteresować i zostały dość dobrze napisane, np. Benjamin Lockwood czy nieco groteskowy Ken Wheatley, w którego życie tchnął etatowy czarny charakter Hollywood, Ted Levine. W roli drugoplanowej pojawia się też Toby Jones z dość fajną rolą. Duet z poprzedniej części, Owen i Claire nawet się sprawdza, choć nie wypada tak ciekawie jak w pierwszym "Jurassic World" - Grady robi tutaj za nieomylnego herosa i ryzykanta, który podejmie się każdego, nawet zbędnego wyzwania, a Dearing zyskuje same pozytywne cechy i jest uosobieniem dobroci i bezinteresowności, choć dawniej jedyne co dla niej liczyło się, to praca i posada, a w centrum wydarzeń znalazła się przypadkowo, gdyż musiała odszukać swoich siostrzeńców, którzy z jej winy zaginęli w parku rozrywki. Jest to takie wybielenie bohaterów i nadanie im samych superlatywów. Niemniej jednak, aktorzy przyłożyli się do powierzonego im zadania i ze swoich bezpłciowych bohaterów wyciągnęli tyle, na ile pozwalał scenariusz i konwencja. A, i byłbym zapomniał - pojawia się też tutaj Jeff Goldblum, wracając do swojej postaci dr Iana Malcolma, znanego z dwóch pierwszych części "Parku jurajskiego". To właściwie krótki, aczkolwiek interesujący epizod i szkoda, że lepiej nie wykorzystano obecności tego aktora na planie i nie nakręcono więcej scen z jego udziałem. W gotowym filmie pojawia się on w zaledwie dwóch i obie niemalże w całości są użyte w trailerze. Pozostaje trochę uczucie niedosytu, ale i tak fajnie, że choć na chwilę mogliśmy ponownie zobaczyć dr Malcolma.

Strona wizualna i efekty specjalne dość mocno mnie zaskoczyły, bo w trailerach i teaserach sceny z dinozaurami nie wyglądały zbyt dobrze - CGI było dość plastikowe i niezadowalające. W kinie miałem wrażenie, że efekty dopracowano i ulepszono. W sumie dość często jest tak, że w zapowiedziach używa się gorszej wersji danej sceny/efektów, a w ukończonej produkcji poprawionej. Pewnie i tym razem tak było, choć możliwe też, że po prostu na dużym ekranie lepiej to wygląda. CGI ogólnie nawet daje radę, a i wspomagane jest animatroniką. Modeli mechanicznych może wiele tu nie ma, ale na zbliżeniach często mamy rekwizyty fizyczne, co jest naprawdę dużym plusem. Nadal nie jest to poziom pierwszej części z 1993 r., która miała najlepsze CGI w dziejach kina, ale jest przyzwoicie. Pokazano również sporo nowych gatunków, ale jest też oczywiście słynny Tyranozaur i powraca raptor Blue, który był jednym z bohaterów poprzedniej odsłony. Niestety tutaj za bardzo go upersonifikowano - po trzech latach, żyjąc dziko w ruinach parku, Blue nadal pamięta Owena, słucha się go i pojawia w każdym momencie, gdy on lub jego towarzysze jej potrzebują. Jest to dość kulawe nawiązanie do finału "Jurassic World", gdzie raptor ten częściowo wspomógł głównych bohaterów, walcząc z Indominusem. Z tym, że wtedy miało to jakiś sens, a tutaj raczej żadnego. Kolejna krzyżówka genetyczna - Indoraptor, to także trochę powielenie wątków z obrazu Colina Trevorrowa, na zasadzie, że skoro jedna hybryda sprzedała się jako krwiożerczy antagonista, to i za drugim razem to wypali. To był dość ryzykowny pomysł, ale paradoksalnie chwycił, bo nowy twór inżynierii genetycznej to prawdziwy potwór, który niewiele ma z dinozaura. Sceny z nim są intrygujące, a sama bestia wzbudza respekt i grozę. Jest także jedna, dość dobra i krwawa scena, która trochę pokazuje środkowego palca niższej kategorii wiekowej, ale nie będę jej zdradzał, bo nie chcę nikomu zepsuć zabawy.

Na sam koniec "Jurassic World: Fallen Kingdom" dostajemy niemałą niespodziankę, bo tytuł ten przeradza się niemalże w gotycki horror, w którym pełno ciemnych, niedoświetlonych korytarzy i mrocznych zakamarków. Dużo tutaj atmosfery grozy, a wiktoriańska posiadłość, przypominająca pałac jest bardzo klimatyczna. Czegoś takiego w serii jeszcze nie było i to duże urozmaicenie. Co prawda można by się czepić niedorzeczności, że dziesiątki (albo i setki) dinozaurów upchnięto wewnątrz jednej posiadłości i na jej terenie zorganizowano sobie licytację oraz wystawę, ale zbytnio to nie przeszkadza i można cieszyć się filmem. W ogóle cała stylistyka tej produkcji jest dość komiksowa i stawia na umowność. Można to zaakceptować, z wyjątkiem głupiego humoru, który jest zupełnie nie na miejscu. Reasumując - "Jurassic World: Upadłe królestwo" to projekt niewypośrodkowany, który stara się i ma zadatki na lepiej wyważone i subtelniejsze kino, ale jest scenariuszowo ograniczony przez liczne cytaty i nawiązania do poprzednich części, które odbierają mu możliwość ewolucji w nieszablonową odsłonę. Winić można tutaj trochę Colina Trevorrowa, który w każdym możliwym momencie pokazuje swoje uwielbienie dla pierwszej części z 1993 r. i stara się jej ciągle hołdować, co raz wyjdzie, a raz nie. Wątki z "Jurassic World" zostają konsekwentnie pociągnięte (już na samym początku mamy scenę na dnie morza, gdzie spoczywa szkielet Indominusa, z którego zostaje pobrany materiał genetyczny, będący podwaliną pod późniejsze eksperymenty genetyczne), choć postacie zostają spłycone. Humor jest nietrafiony, tempo nierówne, ale film stanowi nie lada rozrywkę i chyba każdy znajdzie w nim coś dla siebie - ortodoksyjni fani oryginału Spielberga, osoby, którym spodobał się reboot z 2015 roku, a i miłośnicy letnich blockbusterów będą usatysfakcjonowani. Ja w dużej mierze też jestem zadowolony z najnowszego ogniwa serii, choć mam świadomość jego wad i faktu, że to czysta hollywoodzka komercja. Powstanie kolejnej części to oczywistość, bo "Upadłe królestwo" ją niejednoznacznie zapowiada i stanowi swoistą podbudowę - jest wyraźnie środkową częścią przewidywanej trylogii. Mam tylko nadzieję, że następnym razem scenariusz będzie bardziej sprecyzowany i nie pójdzie w skrajności, gdzie notorycznie przecinają się utarte schematy i aluzje z przesadną nowoczesnością i aktualnymi, wymuszonymi trendami. "Jurassic World: Fallen Kingdom" oceniam na 6/10.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones