Kobieta z papugą na ramieniu/film/Kobieta+z+papug%C4%85+na+ramieniu-2002-362052002
pressbook
Inne
Streszczenie filmu: „Kobieta z papugą na ramieniu” (krótsze)
Film jest rodzajem „Odysei Żebraczej”. Bohater filmu – malarz i pięknoduch postanawia kupić papugę za 6.000 złotych. Chce nią przyozdobić modelkę, którą akurat maluje i w której zakochał się na zabój. Ponieważ malarze na ogół nie cierpią na nadmiar pieniędzy, więc nasz bohater rusza „w Polskę” w poszukiwaniu pożyczki. Odwiedza kilkunastu byłych i aktualnych koleżków... Bezskutecznie... W końcu malarz spotyka Prawdziwego Przyjaciela i zdobywa upragnione pieniądze, ale dziewczyna i tak od niego odchodzi.
Streszczenie filmu: „Kobieta z papugą na ramieniu” (dłuższe)
Zygmunt Latawczyc - absolwent poznańskiej ASP - jest, jak sam mówi – „malarzem naturalistą”. Jako taki nie może on malować z telewizji, zdjęć, skanów, Internetu – tylko „wyłącznie z natury”. Dlatego też większość swoich pieniędzy wydaje Latawczyc na modelki. Dodatkową okolicznością jest to, że Zygmuntowi - „nigdy nic się nie śni”. Kiedy Zygmunt poznaje piękną modelkę Zuzannę – to szybko dochodzi do wniosku, że powinien ją koniecznie namalować z papugą na ramieniu. Wybrana w tym celu papuga (Ara Ararauna) kosztuje 6.000 złotych. Obrazy Zygmunta nie idą ostatnio najlepiej – więc rusza on w świat w poszukiwaniu pożyczki. Odwiedza kilkunastu przyjaciół – starych i nowych – bez większego jednak rezultatu. Kolega Rysio proponuje mu pożyczkę na 100% miesięcznie, Staś zajmuje się akurat zażywaniem koki, Maciuś wydał wszystko na Córy Koryntu, a Jacek sam chce pożyczyć od Zygmunta tysiąc złotych na rower. Mecenas Miecio na wieść o pożyczce - ucieka po prostu ze swojej kancelarii, pisarz Paweł proponuje mu na obiad surowe marchewki – bo tylko na tyle go stać. „Chcemy, ale nie możemy – możemy, ale nie chcemy” – tak podsumowuje rezultaty swojej Odysei Zygmunt. Nasz bohater spotyka się kolejno z dwoma potencjalnymi samobójcami. Zaniepokojony stanem zdrowia naszego społeczeństwa - udaje się do psychiatry. Na wszelkie dolegliwości duszy ludzkiej lekarz ma jeden sposób – pigułki. Na drodze Zygmunta pojawia się także taksówkarz, który poucza malarza, że „w życiu najważniejsze jest życie”. Ostatnią deską ratunku wydaje się Latawczycowi producent pulpetów – niejaki Zbyszek Grzegorzek. Grzegorzek staje na wysokości zadania i pożycza malarzowi pieniądze szybko i bez jakichkolwiek ceregieli. Zygmunt nie kupuje jednak za otrzymane 6.000 papugi – tylko oddaje je swemu staremu druhowi - Mateuszowi. Dzięki tym pieniądzom Mateusz nie będzie musiał sprzedawać pianina. Na dziwną decyzję Latawczyca prawdopodobnie wpływa fakt, że lubi z Mateuszem śpiewać po pijanemu, z akompaniamentem. Ponadto zaś w ostatnim okresie Zygmunt zaczyna miewać sny, co daje mu szansę na namalowanie papugi z wyobraźni. Rozczarowana Zuzanna odchodzi z pracowni Latawczyca, opuszczając przy okazji swego męża. Tymczasem dobrodziej Grzegorzek kupuje przez podstawione osoby obrazy Zygmunta. Latawczyc oddaje mu natychmiast pożyczkę. Do końca nie dowie się on jednak prawdy o chwalebnym podstępie przyjaciela. W ostatniej scenie Zygmunt konsumuje wódkę z porzuconym mężem Zuzanny i szuka razem z nim sensu życia w wielu Pięknych Rzeczach, jakie istnieją przecież na tym świecie.
KILKA SŁÓW OD REŻYSERA
Przez 10 lat po ukończeniu reżyserii zastanawiałem się, co właściwie mam dalej robić. Doszedłem do kilku wniosków: Komedie wychodzą mi lepiej niż tragedie. Sztuka powinna dawać ludziom jakąś Nadzieję, a nie odwrotnie. Najlepiej znam swoje własne życie, swoje pokolenie i swoje środowisko. Jak będę opowiadał o tym, na czym się znam, mam szansę kogoś zainteresować. Im forma prostsza tym lepsza. „Kobieta z papugą na ramieniu” wynikła z wyżej wymienionych postulatów. Mam cichą nadzieję, że spełniła je w jakimś znaczącym procencie. Ryszard Maciej Nyczka
GŁOSY PRASY
..."Kobieta z papugą na ramieniu" jest filmem co najmniej ekstrawaganckim. Bynajmniej nie dlatego, że sfilmowana na taśmie czarno-białej podejmuje dyskusję o kolorach (wszak to film o malarzu). Każda ze scenek traktowana oddzielnie zdaje się pełną dezynwoltury etiudą ilustrującą pur-nonsesowny dowcip, zebrane wszak razem nabierają siły i dodatkowych znaczeń, zmierzających do dość ponurego uogólnienia. Nie to jednak nadaje filmowi Nyczki pikanterii, by nie powiedzieć - szczególnej wartości. Otóż "Kobieta" jest wspólnym przedsięwzięciem absolwentów łódzkiej szkoły filmowej i innych szkół artystycznych, którzy zakończyli naukę w połowie lat 80., a w chwili początku transformacji ogłoszeni zostali nadzieją polskiego kina. (...)Żaden z nich od kilku lat nie zrobił w kinie nic na miarę swoich ambicji. Wspólnota pokoleniowa i harmonijne dopasowanie się do nastroju filmu każe patrzeć na "Kobietę z papugą na ramieniu" nie tylko jak na groteskową miejscami komedię o polskim inteligencie szukającym wsparcia swej grupy społecznej, ale - przede wszystkim - jak na manifest pokolenia, które dziesięć lat temu nie potrafiło (a może nie było mu dane) wykorzystać swojej szansy. Ostatnia scena filmu zapowiada dalszy ciąg przygód malarza, tym razem w świecie mafii. Przyznam, że czekam na nią z niecierpliwością, nie kryjąc przy tym nadziei, że Grand Prix w konkursie filmów niezależnych w Gdyni sprawi, że ten nowy film powstanie już w warunkach normalnej produkcji filmowej... (Kamil Rudziński – „Manifest odrzuconych” - „KINO” – nr 11 - 2002) ...”Kobieta z papugą na ramieniu” Ryszarda M. Nyczki to doskonały pomysł na kino wprawdzie dość statyczne, ale też - stateczne dojrzałością twórców. Doskonała gra aktorska, zdjęcia, scenariusz, ciekawe dialogi i ciepło, które z tego filmu emanuje, pozwala oglądać go bez znudzenia, chociaż jest opowiadany niekonwencjonalnymi środkami. I trwa 100 minut! (...) Któryś z jurorów powiedział, że "Kobieta z papugą na ramieniu" to strumień ożywczej wody... (Krzysztof Kornacki, członek jury konkursu filmów niezależnych na XXVII FPFF w rozmowie z Magdą Sendecką – „KINO” - nr 11 – 2002) ...Czeski z ducha (hrabalowski i szwejkowski) obraz inteligenta przynosi „Kobieta z papugą na ramieniu”. W ascetycznej stylistyce twórca opowiada o malarzu, ze stoickim spokojem próbującym pożyczyć pieniądze na zakup egzotycznej papugi, którą mógłby posadzić na ramieniu portretowanej kobiety. Malarz odwiedza po kolei przyjaciół i znajomych, w większości inteligentów. Jego wędrówka ukazuje lekko wykrzywiony w zwierciadle satyry, ale ciepły i pełen życzliwości obraz polskiej inteligencji żyjącej na marginesie spraw społecznych, bez ambicji i roszczeń do kierowania czymkolwiek. Puenta tego filmu przynosi nadzieję, ale całość zawiera dużo łagodzonej humorem goryczy. (Krzysztof Kornacki – „Potyczka ducha z rynkową materią” – W DRODZE – nr. 11 – 2002) ...Refleksyjna komedia Nyczki jest filmem świetnie zagranym, profesjonalnie zrobionym. Reżyser, pracujący dotąd dla sceny, doszlifował każde ujęcie czrno-białej „odysei żebraczej”, jak nazywa swoje dzieło... (Jerzy Wójcik – „Erupcja talentów czy akt rozpaczy” – „RZECZPOSPOLITA” – nr 271 – 2002) ...Wojciech Biedroń w roli Zygmunta Latawczyka zagrał wybornie. Naprawdę, mówię to z pełną odpowiedzialnością. Jego rola to popis najczystszego talentu. Aktor nie tylko doskonale wygląda (do roli dopasowany perfekcyjnie), ale co najbardziej zaskakujące, wyśmienicie operuje głosem. Rola doskonała, warta wszystkich nagród... (Juliusz „Jules” Konczalski – ZAŁOGA G – MAGAZYN INTERNETOWY)
WYWIAD Z REŻYSEREM
Na razie mam dosyć z Ryszardem Maciejem Nyczką rozmawia Magda Sendecka - Z jakiej potrzeby zrodził się ten film? - Kiedy w tym roku zaczęła się piękna wiosna, co zwykle dodaje ludziom energii, postanowiliśmy z kolegami pozbyć się jej nadmiaru kręcąc film niezależny. Od dłuższego czasu wydawało się nam, że coś trzeba zrobić... Dodam, że w dziesięć lat po ukończeniu szkoły teatralnej doszedłem do paru wniosków twórczych. A więc - że komedie wychodzą mi lepiej niż tragedie. Że sztuka powinna dawać ludziom jakąś nadzieję, a nie odwrotnie. Że najlepiej znam swoje własne życie, swoje pokolenie i swoje środowisko, a jak będę opowiadał o tym, na czym się znam, mam szansę kogoś zainteresować... Tak więc, już zaopatrzony we własną "filozofię twórczą" - od jakiegoś czasu dosyć bezskutecznie pukałem ze swoimi scenariuszami do różnych instytucji filmowych. W pewnym momencie zorientowałem się, że to już chyba nie ma sensu. Ilość zebranych doświadczeń przeszła w jakość. No i kiedyś z Pawłem Wendorffem, autorem zdjęć do filmu i jego współproducentem doświadczyłem czegoś, co uznaliśmy razem za dość zabawne. Chyba właśnie tego dnia zapadła decyzja, że będziemy kręcić film czerpiąc z własnych doświadczeń. - Trudno nie spytać, co takiego się stało... - Paweł zaprosił mnie na obiad... Poprzedniego dnia wydaliśmy nieco za dużo pieniędzy na hulanki i swawole i niewiele nam zostało na jedzenie, zrobiliśmy więc sobie obiad za kilka groszy. Doszliśmy do wniosku, że dwóch dorosłych mężczyzn wcinających na obiad surowe marchewki - to będzie obraz zabawny nie tylko dla nas. - To jeden z epizodów "Kobiety z papugą na ramieniu". A jak powstał - jeśli powstał - scenariusz? - Był szkic scenariusza, który składałem w różnych miejscach, co jednak nie spotkało się z przesadnym zainteresowaniem żadnego z Ważnych Panów. Natomiast kiedy przystąpiliśmy do zdjęć, szkic bardzo mi się przydał, bo wiedziałem, gdzie ma być początek, środek i koniec, jak ta historia ma meandrować. A potem można było się już w dużym stopniu opierać na improwizacji. W niektórych scenach były precyzyjnie napisane dialogi, w innych - punkty węzłowe, ale czasami tylko mniej więcej wiedziałem, o czym będzie scena, którą kręcimy. Bywało, że dopisywałem coś na kolanie. Zdarzało się też, że prawdziwy sens epizodu "wyłuskiwałem" dopiero na montażu. To są przecież sceny z życia wzięte... Każdy grał coś, co zdarzyło się wcześniej - mnie albo jemu samemu. - Toż to hiperrealizm! - Owszem, ale komponowany. - Kiedy pojawił się pomysł tytułowania poszczególnych epizodów? - Na samym początku. Ten film nie ma klasycznie rozmieszczonych punktów zwrotnych, nie konstruuje także jakiegoś suspensu, nie spełnia wszystkich wymogów dramaturgicznych stawianych przez Arystotelesa. Jedynie epizody są konstruowane w myśl klasycznych reguł. I z nich dopiero wysnuwa się ta opowieść, którą jest nasz film. Z zachowaniem odpowiedniej proporcji i należnej skromności - całkiem jak w Odysei. Nasz film - to taka "Odyseja Żebracza". - Według jakiego klucza dobierani byli wykonawcy? Pytam, bo zrobił pan niemal manifest pokoleniowy. -Chciałem, żeby to byli po prostu ważni dla mnie ludzie, przyjaciele, a zarazem osoby, które mają coś do powiedzenia. - Są to ludzie z pewnym potencjałem twórczym - reżyserzy, scenarzyści, aktorzy, operatorzy... - Malarze, scenografowie, producenci i kierownicy produkcji, ludzie reklamy, dziennikarze... oraz pewna urocza modelka. - Ludzie na ogół nie do końca spełnieni. - Tak jak niespełniona jest większość mego pokolenia. A zresztą, czy widział kto kiedy spełnionego artystę? Miałem świadomość tego potencjału i chciałem go wykorzystać. Pochlebia mi, że tylu kolegów przyjęło moją propozycję. Dodam, że wszyscy dawali z siebie bardzo dużo. Wpuszczali naszą ekipę do swoich biur, domów i ogrodów, a po skończonych zdjęciach - stawiali na stole kolację. Gdy zaś na planie filmu słabła mi inwencja - proponowali swoje rozwiązania. - Czy od razu było wiadomo, że Wojtek Biedroń zagra głównego bohatera? - Tak. Obserwowałem Wojtka jako aktora reklamówek i epizodystę w kilku filmach fabularnych. Przede wszystkim jednak, w życiu codziennym. Wojtek jest z zawodu i powołania reżyserem i jako taki uwielbia grać, a na dodatek robi to z wielkim wdziękiem. Wydawał mi się więc kimś, kto mimo ewentualnych niedostatków fabuły uwiedzie widza i poprowadzi go za sobą. No i rzecz najważniejsza - z bohaterem filmu musiałem się sam jakoś identyfikować, musiał to być ktoś, kto ma podobny "węch" na świat. Kiedy Wojtek wyraził zgodę na zagranie roli Latawczyca, to już wiedziałem, ze "mam" ten film. Zawiązaliśmy we trójkę, z Pawłem i Wojtkiem nieformalną spółkę producencką i ruszyliśmy do roboty. - Jak wyglądała produkcja? Jak długo trwały zdjęcia, za jakie pieniądze? - Było dwadzieścia parę dni zdjęciowych, okres zdjęciowy trwał około 40 dni. Realizacja kosztowała około 3,5 tysiąca złotych. Te pieniądze poszły głównie na kasety wideo, żarówki do lamp, transport, telefon komórkowy itp. Lecz film kosztuje ponadto jeszcze kilkanaście tysięcy złotych. Są to długi "wirtualne" - umówiliśmy się z kolegami, którzy użyczyli nam sprzętu, montażu, że zapłacimy, o ile się pojawią jakiekolwiek zyski z dystrybucji. Jeśli nie - rzecz jasna nie zapłacimy. Więc prawdziwy budżet "Kobiety" to kwota między 3,5 a 20 tysięcy złotych. No, może parę złotych więcej. - Pan ukończył reżyserię teatralną... - Ale w szkole filmowej ukończyłem Studium Scenariuszowe. No i jeszcze wcześniej prawo, co jest nie bez znaczenia, bo to rzutuje na mój sposób pojmowania rzeczywistości. - Jednak ciągnie pana w stronę filmu? - Kiedy ktoś kończy szkołę teatralną, robi zazwyczaj listę sztuk, które chciałby wyreżyserować. Na mojej liście było ich kilkanaście, a zrobiłem kilkanaście zupełnie innych. Okazało się, że dyrektorzy teatrów mają zawsze ścisłe plany repertuarowe. To pewnie dlatego porzuciłem Melpomenę dla X Muzy. - A co dalej? - Nie mam pojęcia. Próbujemy wprowadzić film do dystrybucji, może będzie to vhs i dvd, może telewizja. Może nawet kino? - Czy sądzi pan, że ta nagroda coś zmieni, łatwiej będzie znaleźć pieniądze na następny film? - Zawsze jest nadzieja. Muszę przyznać, że nie rozpiera mnie już ochota na kręcenie filmów niezależnych. Po tym pierwszym mam na razie nieco dosyć i będę próbował namówić kogoś na produkcję, choćby za bardzo małe pieniądze, ale jednak w systemie quasi-profesjonalnym: z kierownikiem produkcji, dźwiękowcem, scenografem i kierowcą. Wszystkie trudy pierwszej realizacji noszę głęboko w sobie i będę musiał wypić bardzo dużo soków owocowych, żeby znowu nabrać siły. - A w szufladzie leży kolejny scenariusz? - Kilkanaście scenariuszy. - Nie przeleżały się? - Niektóre tak, bo na przykład - pisałem je 5 lat temu, w dodatku na tematy społeczne - i to, co wtedy wydawało mi się odkryciem, dzisiaj jest banałem. Ale inne ciągle wydają mi się ważne i trafnie ujęte, i bardzo chciałbym je zrealizować. Pytanie, kto miałby mi w tym pomóc? Będę takich ludzi szukał - zobaczymy, co jest warta ta nagroda. - Ma jednak pewien konkretny wymiar: zestaw montażowy... - To oczywiście bardzo miłe, ale... - Najpierw trzeba mieć co montować? - I po co. Trzeba mieć jakiś kanał dystrybucji. Bo już całkiem bez sensu jest trzymanie gotowego filmu na półce.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.