Nadmienię, że lubię nasze rodzime, przedwojenne komedie, nie jestem jednak znawcą kina czarno-białego. Może wyprowadzicie mnie z błędu, ale oglądając Kobiety czułem pewien rodzaj narodowej zazdrości. Ogólnie wydaje mi się, że ten film jest innowacyjny na skale światową i może nie powinienem go porównywać z polskim kinem, ale mam wrażenie, że u nas pisało się płytsze scenariusze. Oczywiście Polska była historycznie w innym miejscu. Możliwe, że i kulturowo, chociaż zakończenie na to nie wskazuje. Powrót głównej bohaterki do męża, to powrót do średniowiecza. Z pewnością w Stanach już wcześniej ważne tematy społecznie poruszali choćby Charlie Chaplin, czy Frank Capra i mieli w tym większą wprawę. Ale czy naprawdę byliśmy aż tak w tyle? A może problematyka poruszona w filmie była nietypowa na rok produkcji również w USA?
Poza tym wielkie wrażenie zrobił na mnie koloryzowany pokaz mody. Nie spodziewałem się tego. Również unikatowa obsada złożona jedynie z płci pięknej jak na tamte czasy mogła zaskoczyć.
Zażenowany byłem jedynie finałem. Muszę być jednak wyrozumiały, w końcu, to inna epoka. Z resztą w znacznie późniejszych produkcjach, pobudki postaci granych przez Marilyn Monroe znacznie bardziej wprawiały mnie w osłupienie. Nie spodobał mi się również, aż tak duży przeskok gatunkowy. W pierwszej części filmu dobrze się bawiłem, żeby popaść w przygnębienie w drugiej.