Dzięki tej "produkcji" wreszcie pojęty został przeze mnie taki termin jak "strata czasu" i rozwiązany
dylemat "oglądnąć film czy posprzątać czy coś?"- nawet czy coś byłoby lepszym wyjściem.
Brzydki (niestety nie w tym dobrym pojęciu), pretensjonalny, głupkowaty film, który na początku
wbudził moje podejrzenia o sponsoring Watykanu, później - o sponsoring wesołej gawiedzi z
oddziału siostry Ratched. No ale koniec końców - przemyca on jedną jedyną słuszną myśl, z którą
dyskutować nie zamierzam: religia to opium dla mas - a walka o ogień to nic w porównaniu do
walki o biblię. Film nie broni sie ani obrazem, ani przekazem, ani grą aktorską, ani nawet
ciekawym zamyslem. Klapa po całości.