Film Isao Yukisady to kilkuwątkowy portret grupy młodych Japończyków, w którym dzieje się bardzo niewiele i z którego tak samo niewiele wynika. Tyle że to niekoniecznie od razu wada. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego dnia (bardziej nocy), bohaterowie spotykają się na jakiejś imprezie, trochę się upijają, rozmawiają o pierdołach, chociaż nie tylko, a po wszystkim... kontynuują wieczór. Pojawiają się dwa na swój sposób podobne wątki, dla których wspólny jest motyw pewnego uwięzienia, niemożności ruszenia się z miejsca - pierwszy dotyczy pechowca, który wpadł w szczelinę między dwoma budynkami, drugi wyrzuconego na plażę wieloryba. Oba mają swoje pięć minut i przez chwilę relacjonowane są przez telewizję, oba zdają się też wskazywać na jakiś bardziej dramatyczny wydźwięk całości. Ale ostatecznie zbyt pesymistycznie to chyba nie będzie. Do końca jednak będzie wiarygodnie, miejscami zabawnie, miejscami nie i trochę w klimacie 'Nocy na ziemi' Jarmuscha - może nie aż tak gorzko, ale skojarzenia miałem dosyć silne (nie tylko ze względu na podobnie brzmiący tytuł). Dużym plusem 'A Day on the Planet' jest, że jego twórcy robiąc film o młodości nie przeginają i nie podlizują się swojej docelowej widowni - bohaterowie filmu nie są 'zbyt fajni', w sumie to są dosyć nijacy, dzięki czemu można ich w niewymuszony sposób polubić. Albo i nie, jak kto woli.
Dobry, nawet bardzo dobry film, z tych jednak co to 'nic nie wnoszą' więc pewnie nie wszyscy będą usatysfakcjonowani. Ja tam byłem.