Bo pewnie według nich, każdy film "o czymś" musi poruszać tematykę na poziomie życia i śmierci, sensu ludzkiej egzystencji lub destrukcyjnym oddziaływaniu wojny na ludzką psychikę.
Ewentualnie film musi opowiadać o jednej rzeczy, tak żeby przeciętny koneser kina tutaj przypadkiem nie pogubił się w wątkach. I koniecznie musi być puenta na końcu, najlepiej z podniosłą muzyką jak w zielonej mili czy nietykalnych.
Wtedy to dopiero film jest "o czymś".
Lady Bird przestawia okres dorastania przeciętnej dziewczyny podczas etapu młodzieżowego buntu. Tylko tyle i aż tyle. Fakt, że wszystko przedstawia z lekkością tematu, bez dramatyzowania czy upiększania, działa tylko na plus.