Film van Santa podobnie jak dwa poprzednie z jego trylogii opowiada o śmierci w sposób wymagający wręcz eksperymentalny. Fabuła jest jedynie szczątkowa mimo to w znacznym stopniu udaje się Amerykaninowi przykuć uwagę, wprowadzić go w pewien elegijny nastrój, bo przecież wiemy jak ta historia się skończy. Widz jest biernym obserwatorem autodestrukcji która odbywa się w nieznośnej samotności. Nie jest to wielki film jednak klimat przygnębienia robi swoje. 6/10.
Mojej uwagi nie przykuł. Biegający/spacerujący po lesie bez celu, sikający do strumienia(o czym on wtedy myślał?) osobnik kojarzony przez widza z Kurtem Cobainem raczej stroniący od ludzi, wrażenia że jego samotność jest nieznośna, u mnie nie wywołał. Patrząc na to przypomniałem sobie komunał, że sztuka spełnia się w rygorze.
Eksperyment eksperymentem ale to musi mieć jeszcze jakieś sankcje artystyczne!
Good night, and good luck, esforty.
2/10