Któregoś szarego dnia Marianne po prostu prosi męża żeby od niej odszedł. Mężczyzna spełnia jej prośbę i kobieta rozpoczyna samotną egzystencję, opiekując się jedynie sobą i kilkuletnim synem. Szarość i pustka wypełniają jej dni, jednak z czasem Marianne zdaje się akceptować swoją samotność i zaczyna szukać nowej przyszłości.
Nieco zagmatwana i momentami dziwaczna wizja Handkego, który sam przeniósł na ekran własną powieść, z czasem staje się dla widza piękną opowieścią o samotności i poszukiwania w niej sensu. Zagadkową, ale jednocześnie prostą; szarą i melancholijną, ale nie przygnębiającą. O samotności z wyboru i z przymusu, w poetyckiej oprawie wizualnej i z doskonałą ścieżką dźwiękową. No - może za wyjątkiem banalnej wstawki "Dla Elizy", która nieco burzy dotychczasową oryginalność i enigmatyczność filmu, a wprowadza element sztampy i płaskiego (wymuszonego?) wzruszenia widza. Poza tym jest naprawdę dobrze. 7/10.