Nie jestem ani fanem Marvela, ani przeciwnikiem DC. Jestem fanem dobrego widowiska, ciekawego, ale przy tym spójnego i zrealizowanego co najmniej porządnie.
Tymczasem po preludiach, Affleckowym Batmanie i jego walce z Supermenem, która podobno była tak słaba, że do tej pory boję się obejrzeć - dostaję TO.
O ile "Wonder Woman", jak film-geneza było porządne, ciekawe i całkiem całkiem, o tyle kompilacja tego wszystkiego przy szlachetnym założeniu wyszła kiepsko.
Pierwsze pół filmu, to zawodzenie głównych bohaterów o tym, jak to źle, że Supermen nie żyje, i jak byłoby fajnie, gdyby jednak żył. Następnie wielkie bum! Supermen zostaje wskrzeszony, trochę wali mu w dekiel, ale jednak jest fajnym koleżką i ma swoje epickie wejście. Główny czarny charakter jest żenujący z wyświechtanymi sloganami włożonymi w jego CGI usta. Wyjaśnienie całej historii tego typa pada z ust Diany; trochę mało. Pełno nielogiczności, niekonsekwencji i niejasności, które uważny widz wyłapie, a nieuważnemu nie ma sensu tłumaczyć.
I od groma tandety... Najgorszego sortu filmowych zapychaczy dla leniwych. Film, jednym słowem, badziewny.