Będzie SPOILER!
Nie wiem co w tym jest, że skłania niektóre osoby do opinii, że nie jest to typowa komedia romantyczna. Do bólu ograne motywy i nic zaskakującego. Jest główna bohaterka, zagubiona w swoich uczuciach, ale wierząca w miłość do grobowej deski. Pojawia się szorstki, cyniczny z początku odpychający kawaler do wzięcia. Jest o zgrozo kochanek, który pojawia się na koniu w momencie gdzie już wszyscy powinni stracić nadzieję, że nie uda się go odnaleźć (dzięki Boku nie na białym koniu, choć już się bałam że reżyser pojedzie totalnie po bandzie bo już chyba nic nie było do stracenia). Główna para wybiera się w wspólną nie do końca chcianą podróż, podczas której odkrywają tą cudowną myśl, że "jednak coś z tego może być", ale niestety jeszcze jeden "zaskakujący" problem, główna bohaterka jest w związku z innym facetem. Nie wspomnę już o tych okropnych ujęciach w samochodzie jak Charlie spogląda w lusterko wsteczne na swą przyszłą wybrankę. Na szczęście przed totalną klapą film ratuje bardzo fajnie zagrana postać Victora (Bernal jest zresztą dobrym aktorem, więc nie ma się co dziwić), ale było go zdecydowanie za mało.