Ana, bogata i majętna, znudzona żona, udaje biedną aktoreczkę telenoweli. Jej pokojówki szantażują ją ujawnieniem jej tożsamości, bo także marzą o aktorskiej karierze. Alejandro to marzenie kobiet, jednak on sam myśli o kimś zupełnie innym. Scenarzystka pisze kolejne tandetne scenariusze w hołdzie niespełnionej miłości do reżysera, który zafascynowany jest ekscentryczną właścicielką posiadłości, o której nic nie wie. Galimatias jak z telenoweli!
Bo też o tym opowiada ten film. To prosta, ironiczna opowieść o kulturowym zjawisku Ameryki Łacińskiej jakim jest właśnie telenowela. W sposób dość łagodny, ale często zabawny reżyser wyśmiewa się z tego gatunku wytykając cały kicz i absurdalną sztuczność. Nie jest złośliwy w swoim humorze, wręcz przeciwnie, telenowela okazuje się koniec końców triumfować, tworząc i zmieniając przeznaczenia.
Film jest prosty i zabawny. Miejscami trochę przy długi, lecz jest się z czego pośmiać i czas mija przyjemnie, kiedy ogląda się "Los nie zna ulubieńców". Szkoda tylko, że niektóre pomysły i skecze, zostały potraktowane po macoszemu.