Gdybym obejrzała sobie ten film ot tak, może podpisałabym się pod zarzutami odnośnie filmu, że jest zbyt hollywoodzki, zbyt cukierkowy, zbyt "amerykancki". Jako, że w moim otoczeniu, w moim kraju problem alkoholizmu jest wszechobecny, to inaczej podchodzę do tej końcówki. Dla mnie to takie zielone światełko w tunelu, że alkoholik może z tego wyjść, może zmienić swoje życie. Syn przychodzi od ojca, nie po to, by odwiedzić tatusia i rzucić mu się na szyję, bo mimo problemu jest bohaterem, ale po to, by go poznać - bo kapitan-alkoholik stał się bohaterem Ameryki i wszyscy chcieli go poznać, a własny syn go tak naprawdę nie znał. Mnie film trzymał w napięciu i naprawdę trzymałam kciuki za głównego bohatera, chociaż wiedziałam, że w końcu "sięgnie", ale cóż nadzieja umiera ostatnia...
Nie czytam ciekawostek przed obejrzeniem filmu, ale oglądając, moje pierwsze pytanie brzmiało: czy można tak obrócić maszynę i lecieć? Szkoda, że w rzeczywistości piloci mieli mniej szczęścia i wszyscy zginęli.
Zgadzam się, że film mógł być lepszy, ale i tak był bardzo dobry, przy czym to film nie dla każdego. Mój mąż się wynudził niemiłosiernie, ale o gustach się ponoć nie dyskutuje ;-) Czytałam książkę "Pod mocnym Aniołem" i czekam na premierę polskiego filmu, choć nie przepadam za rodzimymi produkcjami.