o cudach lepiej szeptać niż ich doświadczać.
wszystko funkcjonuje perfekcyjnie, wyprasowane w kantkę, kolorystycznie dobrane, dyskretnie uśmiechnięte.
system mechanicznie doskonały: masy pełnych nadziei potępieńców, dotkniętych na duszach i ciałach, zamiast pełzać w pyle z drogi i owijać wokół półmisków to, co im Bóg dał w miejsce nóg, suną płynnie i łagodnie szerokimi alejkami, wypucowani jak niebiescy proletariusze w sobotę o dwunastej w południe.
nigdy zanadto wierzący.
nikt nie pozwala sobie na straceńczą wiarę, na rozpacz, błagania, darcie szat i skrzydeł świetlistych kalanie pyłem z drogi.
starczy ta ulga – unormalnić skazy.
bowiem, gdyby akurat na Twoim turnusie trafił się ten dopust, to znaczy – kapryśny Bóg miał fantazję wmieszać się ze swym miłosierdziem w genialną, sterylną machinę sanktuarium, senny marsz załamałby się w niespokojnym poruszeniu, a serdeczną i pokorną nadzieję chóralnego „my” zastąpiłby lęk, podejrzliwość, niepewność, zazdrość oraz ekipa Międzynarodowego Komitetu Medycznego w Lourdes.
a niewiele cudów byłoby w stanie to przetrwać.