Niestety, mimo mojego zamiłowania do ambitnego i trudnego kina (von Trier, Lynch, Bergman) uważam "Ludzkość" za przykład przeintelektualizowanego, nieznośnego do oglądania filmu. Każda scena w tym filmie jest wydłużona dwukrotnie lub nawet trzykrotnie (stąd film niemal pozbawiony akcji, o banalnej fabule trwa 2.5h). Pytanie: po co? Czyżby żeby nadążyć za równie powolnym myśleniem głównego bohatera? Poza tym, czemu służy nasycenie filmu seksem we wszelkich wynaturzonych formach? (obwąchiwanie, homoseksualny pocałunek między Józefem i Faraonem, policjant podniecony opowieściami o gwałcie i morderstwie na dziewczynce… nawet wydawało mi się, że pokazany z boku świński ryj ma przypominać wargi sromowe). Jedyne wytłumaczenie jakie mi przychodzi do głowy to nachalne wciskanie widzowi Freuda… Jako absolwentkę filozofii smuci mnie nazywanie tego typu kina filozoficznym, jak i to, że reżyser jest z wykształcenia filozofem. Nie dziwię się, że większość ludzi po zetknięciu z takim tworem filozofa, uważa filozofię za pretensjonalną dumaninę a filozofów za nieznośnych nudziarzy…2 zamiast 1 tylko dlatego, ze film rzeczywiście pokazuje prawdę o pewnego rodzaju ludziach: głupich, prymitywnych i złych.
Zwróć uwagę, kto w ostatnim ujęciu siedzi w kajdankach. A jeśli on pocałował ze współczuciem i na pożegnanie samego siebie, najmroczniejszą stronę własnej osobowości?
Interesująca interpretacja:) Może kiedyś zrobię drugie podejście do filmu, mając ją na uwadze.Pozdrawiam