Film ten porównywano na niekorzyść ze słynną "Puszką Pandory". Trzeba jednak pamiętać, iż nie jest to remake starego dzieła Pabsta, lecz adaptacja tego samego materiału literackiego. Nawet tytułowa Lulu jest w wersji Borowczyka zupełnie inna - wyrafinowaną, kruczowłosą femme fatale zastępuje tu blond nimfa, która pomimo ładnej figury nie wyróżnia się zjawiskową urodą, ani też nie roztacza wokół siebie magnetyzującego czaru Louise Brooks. W bardzo dobrym wykonaniu Anne Bennent bohaterka pozostaje postacią zdecydowanie bardziej przyziemną od większej niż życie heroiny z filmu Pabsta.
Swoim zwyczajem Borowczyk podporządkowuje temat warstwie plastycznej, choć tym razem zbyt wiele z nią nie eksperymentuje. Jego mało znane dziełko przypomina wyjątkowo umiejętnie zrealizowany spektakl teatru TV, co w kontekście filmowego medium niekoniecznie musi być pochwałą.
Kto oczekuje perwersyjnych ekscesów rodem z "Bestii" czy "Opowieści niemoralnych", może się zawieść, choć pewnej pikanterii dodaje tutaj fakt, iż jednego z kochanków Lulu gra ojciec odtwórczyni głównej roli - Heinz Bennent.
Film godny polecenia, ale brakuje mu siły wyrazu największych dokonań Borowczyka.
Nic dodać, nic ująć. Film dość przeciętny, zaś jak na talent i wcześniejsze dokonania Borowczyka - nawet słaby, niewiele tu nowości czy nawet kontrowersji. Moim zdaniem rola główna została fatalnie obsadzona, prawdopodobnie jedynym "zielonym światełkiem" była tu chęć zszokowania widza nieprzypadkowym doborem nazwisk w obsadzie - scena pocałunku Bennenta z Bennentówną jest chyba jedyną sceną z filmu, ktora zostaje po seansie w pamięci.