Z reguły nie piszę takich opinii, ale wyszedłem z projekcji wzburzony poziomem nonsensu, kwintesencji złego gustu (jestem ciekaw, jak ubiera się Twórca), niezrozumienia człowieka i relacji międzyludzkich i niestety - niezrozumienia istoty kina jako takiego. Tak - to duże słowa, ale po kolei.

Patrząc na prowadzenie aktorów przez Twórcę, niejakiego Filipa Gieldona - jakkolwiek bym się starał - ciężko nazwać reżyserem. Urocza aktorka została wciśnięta - jak próbuje nam się wmówić - w pięściarkę powalającą dwumetrowych osiłków.

Scenariusz to zlepek wyobrażeń, fantazji i kompleksów twórcy. Wątek romantyczny woła o pomstę do nieba (on - garnitur i nonszalancja, ona - prawdziwie 'twarda' babka, w końcu boksuje i przeklina! Ach! Wyobrażenie Twórcy o kobietach jest interesujące).

Komiksowa historia wymaga komiksowej konwencji. Słowo konwencja jednak jest Twórcy obca. Gdybym chciał oglądać bajki włączyłbym Reksia (Reksio ma sensowną puentę).

Nic tu nie trzyma się kupy. Kto daje pieniądze na takie filmy?
Po takim "dziele" są dwie drogi - przestać robić filmy albo przestać robić filmy.