Mój brat niedźwiedź/film/M%C3%B3j+brat+nied%C5%BAwied%C5%BA-2003-994032003
pressbook
Inne
O filmie
Zbliża się epoka lodowcowa. W puszczy mieszkają ludzie; wśród nich - trzech braci. Gdy niedźwiedzica, w obronie potomka, zabija najstarszego z nich, najmłodszy - Kenai, w odwecie uśmierca zwierzę. Sam jednak, za sprawą duchów, zamienia się w niedźwiedzia. Denahi, średni brat, przekonany, że to właśnie ten niedźwiedź winien jest wszystkim nieszczęściom, zaczyna go ścigać. Jedyną szansą Kenai'a jest przyjaźń z młodziutkim grizzly, Kodą. Koda nie wie, że Kenai jest odpowiedzialny za śmierć jego matki...
O pomyśle
Reżyser Aaron Blaise wspomina, że pomysł nakręcenia animowanego, pełnometrażowego filmu o północnoamerykańskich niedźwiedziach narodził się już w połowie 1997 roku, podczas "burzy mózgów", w której wzięli udział pracownicy studiów Disneya z Kalifornii, Florydy i Paryża. Michael Eisner, jeden z szefów firmy, mówi: Po wielkim sukcesie "Króla Lwa" w 1994 roku, byliśmy zdania, że należy kontynuować odnowioną tradycję epickich opowieści z udziałem zwierząt. Opowieści, wyrażających ludzkie problemy i dylematy. Eisner twierdzi, że w tym przypadku głównym źrodłem inspiracji była sceneria, w której miała rozegrać się akcja. Przyznaje, że od dawna fascynowały go Góry Skaliste i inne pejzaże dawnego Zachodu, nieskażonego jeszcze cywilizacją. Szczególnie mocne wrażenie wywarło na nim malarstwo Alberta Bierstadta (1830 - 1902) należącego do grupy malarzy, zwanej Hudson River School. Bierstadt wywodził się z Niemiec i krytycy odnajdowali w jego obrazach mocne wpływy niemieckiego romantyzmu. Tworzył olejne pejzaże potężnych rozmiarów. Słynął z upodobania do drobiazgowego odtwarzania detali i jednocześnie, z pewnej dowolności w stosunku do natury. Bardzo często na obrazach umieszczał miniaturowe sceny z udziałem zwierząt i ludzi. Według mnie, Bierstadt był wyjątkowy, ze względu na emocje i duchowość, zawartą w jego dziełach - podkreśla Eisner. Dla speców od animacji oczywiste było, że sceneria to tylko punkt wyjścia. Ale to ona w pewnym sensie narzuciła bohatera. Został nim niedźwiedź grizzly, który, podobnie jak lew w afrykańskiej dżungli, uchodzi tutaj za króla gór. Z czasem, jak wspomina Blaise, twórcy filmu zaczęli dostrzegać w niedźwiedziu grizzly odpowiednik klasycznego amerykańskiego bohatera literackiego i filmowego - walecznego indywidualistę, ceniącego swą niezależność. Początkowa wersja scenariusza niemal w niczym nie przypominała ostatecznego efektu ekranowego. Była to robocza wersja, mówiła o niedźwiedziu i trzech córkach. Przypominało to Disneyowską wersję "Robin Hooda" - mówi Blaise. - Miałem inną wizję tego tematu, choć nie przypuszczałem, że będę reżyserować ten film. Rysowanie zwierząt w ruchu, uchwycenie specyfiki ich anatomii fascynowało mnie od dziecka. Jako chłopak spędziłem długie godziny w lasach Florydy na tropieniu rzadkich gatunków ptaków i na malowaniu ich. Gdy film o niedźwiedziu zaczynał wkraczać w fazę coraz bardziej zaawansowanych przygotowań, Blaise zgłosił Thomasowi Schumacherowi, ówczesnemu wiceprezesowi do spraw produkcji pełnometrażowych, swą chęć aktywnego uczestnictwa w projekcie. Podkreślał swoje wyjątkowe zainteresowanie tematem: zaprezentował między innymi swój okazały olejny obraz "Spring runoff-grizzly", powstały w 1994, jako owoc kilku podróży na Alaskę. Schumacher wymienił z Blaisem wiele e-maili, wreszcie spotkał się z nim osobiście. Ku zaskoczeniu Blaise'a, zaproponowano mu reżyserię filmu. Kompletnie oniemiałem - wspomina Blaise. - Nie byłem zresztą pewien, czy podołam zadaniu i czy jestem odpowiednim człowiekiem. A Schumacher szybko wyszedł, mówiąc: Zastanów się nad tym i daj mi znać. Okazało się, że decyzja Schumachera nie była nieprzemyślana. Determinacja i zapał Blaise'a robiły wrażenie - jak również bardzo pozytywna opinia producentki Pam Coats, która współpracowała z Blaisem przy realizacji "Mulan". Była przekonana, że Blaise ma predyspozycje, by zostać reżyserem. On jednak martwił się możliwością porażki i obawiał się o swe przyjacielskie relacje z zespołem ludzi, którymi musiałby pokierować, a którzy do tej pory byli jego kolegami. W dodatku intensywna kilkuletnia praca mogłaby nie najlepiej wpłynąć na jego życie rodzinne. Wreszcie postanowił posłuchać niezbyt oryginalnej, ale za to przekonującej rady swojego ojca: "Jeśli nie spróbujesz, nie będziesz wiedział, jak to jest" - i przyjął propozycję Schumachera.
Jak brat z bratem
Na wiosnę 1999 roku rozpoczęły się intensywne konferencje scenariuszowe. Postanowiono, że głównym tematem filmu będą skomplikowane więzi między braćmi. Producent Chuck Williams i współreżyserzy Blaise oraz Bob Walker sami mają braci. Tak więc, narady nad kształtem scenariusza przybrały formę swoistej rodzinnej terapii. Producentka Pam Coats twierdzi, że przy kompletowaniu kluczowych współpracowników do tego projektu brała pod uwagę nie tylko profesjonalne predyspozycje. Szukała ludzi, którzy pracowali już ze sobą wcześniej i dobrze się rozumieli. Bob Walker, którego zaproponowała jako współreżysera, przeżywał podobne wahania, jak Blaise. Nie był pewien, czy jest przygotowany na tak wielką odpowiedzialność i stres. Coats, by uzyskać pozytywną odpowiedź, uciekła się do podstępu. Powiedziała, że ma krótką listę kandydatów i daje czas Walkerowi na podjęcie decyzji. W rzeczywistości lista była krótsza niż myślał Walker - zawierała tylko jego nazwisko. Jest cichy, ale niezwykle zdecydowany - mówi o Walkerze Coats. - Pracuje tak ciężko i uparcie, że pociąga zespół samym swoim przykładem. Nie musi uciekać się do jakichkolwiek połajanek. Ale uważała, że ma obowiązek uświadomić Walkerowi pewną istotną kwestię. Bob - powiedziała mu - będąc reżyserem, nie możesz nic nie mówić. Ludzie będą od ciebie oczekiwać moralnego wsparcia i potwierdzenia, że wykonują dobrą robotę. Ty im musisz to dać - a to jest trudne zadanie. W czasie tak długiej pracy wiele osób przeżywa zwątpienie i kryzys. Ty musisz sprawiać wrażenie, że doskonale wiesz, co robisz. Chuck Williams tak komentował decyzje podzielenia obowiązków reżyserskich pomiędzy Blaise'a i Walkera: Bardzo rzadko zdarza się, by długometrażową animację ktoś reżyserował samodzielnie. To zbyt wielka i pracochłonna machina. Ważne jest, by spotkali się ludzie naprawdę zaangażowani w projekt i na tyle zgodni charakterami, by mogli długo razem pracować, nie popadając w konflikty. Taki wybór jest z reguły oparty na intuicji. W przypadku tej dwójki mógł wydać się wręcz ryzykowny. Żaden z nich nie miał doświadczenia jako samodzielny reżyser, żaden nie jest wielkim gadułą. Ale mają w sobie rodzaj cichej determinacji, która okazała się doskonałym napędem".
Opowieść o przebaczeniu
Początkowe szkice scenariusza były wariacją na temat szekspirowskiego "Króla Leara", ale Blaise zdecydował się odejść od tego wzorca. Potem pojawił się temat przebaczenia. Film miał być opowieścią o młodym misiu, oddzielonym od swojej matki na skutek ataku agresywnego, egoistycznego samca. Misiowi udaje się wydostać z rwącego strumienia. W walce o przetrwanie pomaga mu stary, ślepnący niedźwiedź. Zaprzyjaźniają się. Ale pewnego dnia obaj stają przed obliczem prawdy: to właśnie ten stary samotnik jest winny niedoli młodego misia. Scenariusz jednak nadal ewoluował. Źródłem natchnienia były dla twórców... popularne piosenki. Chuck Williams wspomina, że wielkie wrażenie na całym zespole wywarła piosenka Harry'ego Chapina "The Cat's in the Cradle". Gdy pierwszy raz słyszysz tę piosenkę, niemal łamie ci się serce. Przepełnia cię uczucie smutku, że dorastający syn stał się w końcu taki sam, jak ojciec. Chcieliśmy w naszym filmie zawrzeć podobny ładunek emocji. Blaise i Williams doszli do wniosku, że w filmie nie będzie tradycyjnego "czarnego charakteru". Zgodzili się też, że bracia - łosie Rutt i Tuke - mają nie tylko wnosić element komediowy, ale i odegrać ważną rolę w rozwoju akcji. Schumacher nie był jednak zbyt zadowolony z pierwszych wersji scenariusza, przedstawionych przez zespół. Zasugerował, aby twórcy zapoznali się dokładniej z legendami i mitami, dotyczącymi niedźwiedzi - zwłaszcza tymi, które powstały w kręgu kulturowym Indian amerykańskich. Szperając w dokumentacji, zwrócili uwagę na legendę o chłopcu, przemienionym w niedźwiedzia. Taka przemiana jest okazją do nauki i do przemyśleń, czego brak w świecie ludzi. Latem 1998 roku pojawiły się pierwsze pomysły wykorzystania mitu. Nowy zarys scenariusza mówił teraz o indiańskim chłopcu, który od urodzenia był obdarzony niezwykłym darem - na noc mógł zmieniać się w różne zwierzęta. Ta zdolność izolowała go coraz bardziej od mieszkańców rodzinnej wioski, była też jedną z przyczyn konfliktu z ojcem. Pewnej nocy, po burzliwej rozmowie z ojcem, chłopiec na stałe zamienia się w niedźwiedzia. Jest zagubiony i przerażony. Zaczyna się nim opiekować stary grizzly, ucząc go prawdziwych synowsko-ojcowskich więzi. Dopiero wtedy zrozumieliśmy, że kluczowym momentem filmu jest transformacja, przemiana człowieka w niedźwiedzia - wspomina Blaise. Początkowo tę wstępną wersję scenariusza nazwano "The Shape Bender", następnie w ciągu miesiąca rozbudowano ją i przemianowano na "Shadow Bear". Puentą tej historii było to, że w rzeczywistości starym grizzly był ojciec chłopca, który miał podobną zdolność transformacji i skorzystał z niej, nie chcąc stracić na zawsze syna. Jednak z chwilą zatrudnienia zawodowych scenarzystów wyjściowy pomysł zaczął coraz bardziej ewoluować. Kolejne zmiany nastąpiły już w 2000 roku. Szefów wytwórni ciągle nie przekonywał scenariusz. Do następnych przeróbek przystąpili Lorne Cameron i David Hoselton. Kolejnych zmian dokonano już po pierwszych pokazach testowych w Disney Studios w końcu 2000 roku. Zdaniem wielu krytyków, film zawierał zbyt wiele znoszących się wzajemnie tematów. Walker wspomina: Dostaliśmy, delikatnie mówiąc, zimny prysznic. Przez kilka miesięcy trwały intensywne konsultacje scenariuszowe. Wreszcie, w lutym 2001 roku, jako główny scenarzysta zatrudniony został Steve Anderson ("Tarzan", "Nowe szaty cesarza"). Moim zdaniem, w tej przejmującej historii za dużo było melodramatu i za mało poczucia humoru - mówi. - Niemal każdy moment filmu wyglądał tak, jakby miał być wielką emocjonalną kulminacją. W dodatku, wiele dialogów brzmiało zbyt podniośle. W efekcie, temat przebaczenia i przemiany pozostał w centrum fabuły, ale ona sama podległa radykalnej zmianie. Powrócono do tematu relacji braci, który był tak inspirujący na początku pracy. Jednak sugestia, by Koda - potężny grizzly - przekształcił się w rozbrykanego niedźwiadka, a Kenai pozostał wielkim, lecz niedoświadczonym niedźwiedziem, początkowo wzbudziła ostry sprzeciw obu reżyserów, a także Andersona. W końcu została przez nich zaakceptowana i rozwinięta.
Góry majestatyczne, a niedźwiedzie jak żywe
Główne założenia twórców pozostały niezmienne. Niedźwiedzie miały mówić, lecz ich sposób poruszania się miał zachować niemal naturalistyczny charakter. Także scenaria, w której rozgrywa się akcja, miała podlegać subtelnej stylizacji, ale w przeciwieństwie do wielu innych dawniejszych produkcji Disneya, nie miała mieć wyidealizowanego baśniowego charakteru. Postanowiono stworzyć surowy pejzaż górski, składający się z elementów, znanych nie tylko z Gór Skalistych. Miało być to harmonijne połączenie realizmu i fantazji. Inspirację czerpano głównie z krajobrazów amerykańskich, m.in. z Sequoia National Park w Kalifornii, z Wyoming, z krajobrazów Parku Narodowego w Yellowstone, Denali National Park i Alaski, a także Kanady. Wykonano dziesiątki szkiców w tamtych rejonach, inspirowano się też silnie malarstwem. Na Walkerze wielkie wrażenie wywarła zwłaszcza Kanada, gdzie był po raz pierwszy. Nisko wiszące nad pasmami górskimi obłoki to było to, co zapamiętałem najlepiej i co postanowiłem wykorzystać w naszym filmie - mówi. Nie chodziło jednak o fotograficzną wierność. To miała być spójna malarska wizja, jednocześnie bardzo dynamiczna. Inspirowano się w dużej mierze malarstwem Bierstadta, ale też wieloma późniejszymi dziełami amerykańskich impresjonistów, zwłaszcza pracami Thomasa Morana (1837 -1926). Nie należy zapominać, że każde medium ma swoje istotne ograniczenia. Także film animowany. W rzeczywistośći mamy do czynienia z tysiącami odcieni barw i subtelnymi refleksami światła, których w filmie animowanym nie sposób w pełni oddać - tłumaczy scenograf Robh Ruppel. - Aby stworzyć kompletny, wiarygodny ekranowy świat, trzeba przyjąć określony styl. Zdecydowano, że drogowskazem będą prace i wizja natury Jaya Xiangyuana Jie, jednego z głównych twórców koncepcji plastycznej filmu "Mulan". Dbały o detal, ma rzadką zdolność niepopadania w nadmierną skłonność do eksponowania szczegółów. Umiejętnie łączy różne plastyczne style i obserwację natury. Ma klasyczne malarskie wykształcenie, zna doskonale prace rosyjskich, amerykańskich i europejskich malarzy realistów i impresjonistów, rozumie też specyfikę animacji. Grupa malarzy, którzy pracowali przy tworzeniu pejzaży w filmie, odbyła kilkudniowe warsztaty w Wyoming, gdzie miała za zadanie malować górskie pejzaże na świeżym powietrzu pod kierunkiem znanego malarza Scotta L. Christensena. Jie był zdania, że praca z komputerem nigdy nie zastąpi tradycyjnych technik, które są i będą naijstotniejsze. Pokusa szybkości i łatwości wyboru sprawia, że powstają dziełka bez prawdziwego uczucia. Oczywiście, komputer znacznie ułatwia pracę, ale już na poźniejszym etapie czystej reprodukcji. Takie jest przynajmniej moje zdanie - mówił. Zgadzali się z nim inni twórcy filmu. Ruppel: Stworzenie wiarygodnej wizji jest zadaniem artysty, zależy od jego wrażliwości. Komputer to tylko drugorzędne, choć pomocne narzędzie. Istotnym elementem ekspresji było użycie koloru. Chodziło o efekt przemiany, nawet pewnego szoku, który przeżywa Kenai po przemianie w niedźwiedzia. Obrazy nabierają intensywności, tak jakby przetarto zabrudzone okulary. Ale nie mogło to być zbyt gwałtowne, ponieważ widz odczułby to jako nienaturalne.
Sześć nowych piosenek i boska Tina
Na potrzeby filmu Phil Collins we współpracy z Markiem Manciną (razem pracowali przy "Tarzanie") skomponował sześć nowych piosenek. Jedna z nich, "On My Way", ewoluowała wraz ze scenariuszem. W poprzedniej wersji nazywała się "This Can't Be My Destiny". Collins wspomina: Tamta piosenka bardzo się spodobała reżyserom, ale gdy dowiedziałem się o zmianach w scenariuszu, zacząłem ją intensywnie zmieniać, tak, że w końcu niemal nie przypominała utworu wyjściowego. Pierwszą piosenką, którą słyszymy w filmie jest "Great Spirits" w wykonaniu Tiny Turner (w wersji polskiej Kayah). Pojawia się w niej temat braterstwa, przewijający się przez cały film. Posłuchałam jej pierwszy raz i pomyślałam: to jest jak modlitwa. Phil odwołał się tu w sposób celny i subtelny do tradycji gospel. Jasne, że chciałam to zaśpiewać - wspomina Turner. Z kolei utwór "Transmormation", towarzyszący przemianie Kenai'a w niedźwiedzia, wykonał Bulgarian Women's Choir w języku Indian Inuit. To utwór w stylu world music. Podobnych brzmień, moim zdaniem, jeszcze nigdy nie było w produkcji Disneya - mówi kompozytor. Natomiast w utworze "Welcome", towarzyszącemu spotkaniu Kenai'a i Kody z grupą przyjaznych niedźwiedzi, wystąpiła słynna grupa wokalna The Blind Boys of Alabama, istniejąca od 60 lat (jest w niej nadal trzech śpiewaków z pierwszego składu). "No Way Out" (Theme from "Brother Bear") i końcowy utwór "Look Through My Eyes", obie zaśpiewane przez Collinsa, to liryczne ballady, w których kompozytor, według jego własnych słów, "nie zmieniłby ani jednej nuty". W polskiej wersji Mariusz Totoszko zaśpiewa utwory: "Już nikt, już nic", "Wyruszać czas" oraz "I ty możesz zostać z nami", zaś Kayah polski opowiednik "Great Spirits" - "Duchy tych, co mieszkali tu". Wszystkie piosenki opracował zespół w składzie: Bartosz Wierzbięta - tłumaczenie, Marek Robaczewski - opracowanie literackie i Marek Klimczok - kierownik muzyczny.
Pobierz aplikację Filmwebu!
Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.