Porównania z filmem "Billy Elliot" rzeczywiście nie da się uniknąć, ale choć "Mój tata Barysznikow" to niezły, dość przyjemny w oglądaniu film, to jednak angielskiej produkcji nie dorasta do pięt. Tam i realia polityczne były wyraziściej, prawdziwiej i ciekawiej zarysowane, i odtwórca głównej roli bardziej przykuwał uwagę grą i tańcem, i narracja była o wiele ciekawsza. Tu, niestety, jak to często w rosyjskich filmach, brak dynamizmu, który by sprawił, że nie ma się ochoty spojrzeć na zegarek. Porównując poziom emocji widza (wzruszenie, uśmiech, współczucie, smutek), w obu filmach, powiedziałbym, że w rosyjskim filmie doświadcza się jakieś 20 % tego co niosą ze sobą poszczególne sceny z "Billy Elliota". Gdyby nie porównywać, to oczywiście "Mój tata Barysznikow" pozytywnie wyróżnia się pośród dostępnych nam rosyjskich filmów, które nie zawsze są "strawne" dla polskich widzów.