Mam wątpliwości natury moralnej, etycznej po tym filmie. Marianna (d. Wojtek) szła po swoje szczęście, swoją wolność niemalże po trupach, raniąc okrutnie wszystkich swoich bliskich: rodziców (zerwali kontakt), córki (nie ma kontaktu), byłą żonę (choć z dystansem patrzy na przemianę byłego męża, to zdecydowanie żałuje wspólnych lat), obecnego partnera (zdaje się, że wybrał spokój) i ...siebie (wskutek terapii doznała udaru i paraliżu). Poza tym... skoro to reżyserka Karolina Bielawska codziennie ja pielęgnowała w szpitalu po udarze (myła i karmiła), to gdzie się podziały jej przyjaciółki, przyjaciele?... Czy są granice prawa do szczęścia, czy jest pułap ceny wolności?
ja uważam, że to ją skrzywdzono, a nie że szła po trupach - rodzina powinna wspierać ją, kochać mimo wszystko, przecież to w końcu tragedia kobiety uwięzionej w ciele mężczyzny, jej niedola, męczyła się w tym męskim ciele i w końcu chciała być wolna, szczęśliwa, a kosztowało ją to mnóstwo zdrowia, operacji, nerwów, stresu. Przepiękna ta scena, jak biegnie brzegiem morza, taka szczęśliwa, uwolniona :) dla takich chwil warto wszystko znieść.