Bill Murray w szczytowej formie - sarkastyczny, zabawny, grający z lekkością i wdziękiem, wkładający w to dużo serca i bez większego problemu "sprzedający" nam swojego bohatera. Trochę szkoda, że tak fajnie napisana i zagrana postać ugrzęzła w dość przeciętnym i nierównym filmie. Zaczyna się nawet obiecująco, od prezentacji w telegraficznym skrócie kilku godzin z życia głównego bohatera. Vincent jest złośliwym, nerwowym, zaniedbanym staruszkiem, pogrążonym w hazardowych długach, korzystającym z usług ciężarnej prostytutki, topiącym zgryzoty w alkoholu i kończący dzień na kuchennej podłodze po przypadkowym znokautowaniu siebie (kostka lodu pod stopą w zestawieniu z alkoholem we krwi, szafką wiszącą na ścianie i nieopatrzenie wymierzoną w tym kierunku głową okazują się być kiepskim zestawieniem).
Ale po fajnym wprowadzeniu przechodzimy do części właściwej, czyli zestawieniu postaci Vincenta z małym chłopcem, który nauczy go jak być lepszym człowiekiem... Początkowo nie jest to nawet źle poprowadzone, ale im bliżej końca, tym większa dawka pompowanego w historię sentymentalizmu, zaprawionego kliszami i mało ciekawymi pomysłami fabularnymi. Od katastrofy ratują aktorzy, którzy podciągają poziom filmu do góry. Przede wszystkim wspomniany już Bill Murray, ale i również udane epizody Terrence'a Howarda i Chrisa O'Dowda, dla odmiany stonowana kreacja Mellisy McCarthy oraz - tak chyba dla równowagi - okrutnie szarżująca Naomi Watts, w roli rosyjskiej prostytutki o stylówie, no cóż, rosyjskiej prostytutki, akcencie twardym jak łeb Vincenta, a sercu większym od jego długów.
Przyjemne, ale raczej mało angażujące patrzydło, do obejrzenia kiedyś tam, w jakieś leniwe niedzielne popołudnie. Najlepiej w zestawie z ziemniakami, kotletem schabowym i mizerią.
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
http://kinofilizm.blogspot.co.uk/
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584