bez wyrazu, mdła, o tematyce tak banalnej, że gęba sama otwiera się do ziewania. Bo o czym to jest? O dobrze zapowiadającym się w czymś tam facecie (podobno, tyle wiemy z drugiej ręki, od jego kochanki), który zamiast jechać do Chin podejmuje pracę na barce. Czyta, a jak, ale jeszcze bardziej lubi uprawiać kobiety, jak popadnie. Już to samo jest nonsensem, bo - jaki pisał pewien zdolny Francuz - "Im człowiek więcej myśli, tym mniej się rżnie." (I na odwrót.) Przyczynia się do śmierci kochanki. Wszystko mu wisi. Prócz fiuta. Temat jak temat, ale autorzy - moim zdaniem - nie unieśli nawet tak wątłej historyjki. Postacie - od początku do końca - są zafiksowane na jedną nutę. Zresztą - nie chce mi się więcej pisać. Co do muzyki Byrne'a w tym filmie - jest ona skrzyżowaniem Kilara, Preisnera i Badalamentiego. Film jest produktem wtórnym.
W pewnym sensie przyznaję Ci rację...nastawiłam się na film,pełen mroku i uniesień...jakiejś symboliki.A tu chodzi sobie,w miarę atrakcyjny,facet...robi swoje - typ:typowy samiec a kobiety mu dają to...czego chce i czego one same też,wydaje się,chcą typ:typowa...(?) I potem padają komentarze że mężczyżni to tacy a kobiety takie...itp.itd.
Filmu nie polecam,nuda...jedyną akcją są krótkie sceny "erotyczne" (zbyt wysublimowane stwierdzenie)...postacie bez myślenie,nie grzeszą bystrością.Główny bohater - tchórz,nieporadny życiowo tchórz.To chyba tyle..