Film ma coś wspólnego z takimi "hitami" jak Bulit czy taksówkarz. Mianowicie absurdalne prowadzenie akcji.
Do tej pory myślałem, że tylko w nędznych adaptacjach książek uraczę czegoś takiego. Przykładem może być chociażby Salomon Kane. Film ogólnie trwa dwie godziny, ale dopiero w ostatnich 20 minutach zagęszczenie akcji bo czas się kończy. Tutaj to samo. Najpierw film raczy nas kuriozalnymi scenami typu rozmowa Maxa z przełożonym na gołej klacie i skórzanych portkach, czy ckliwym wyjazdem rodzinnym. Ciekawa rzecz - Niebezpieczeństwo kryje się na każdym kroku, a rodzinka lata sobie każdy gdzie indziej pilnuje ich tylko babka z zardzewiałą dubeltówką. Na koniec natomiast jeb jeb jeb zabił zabił zabił koniec napisy końcowe.
Pomijam już fakt, że słowa niedaleka przyszłość w żaden sposób nie tłumaczą tego czemu policja wygląda jak geje w skórach i jeździ jakimiś podrasowanymi radiowozami rodem z gry carmageddon. Naprawdę interesujące jest to, że twórcy dopiero w drugiej części postanowili objaśnić nam co doprowadziło do takiego stanu rzeczy.
Mel Gibson rozczarowuje, nie była to jego pierwsza rola i dziwi brak warsztatu. Dobrze że później się znacznie poprawił.
Podsumowując, zaczynam coraz bardziej utwierdzać się w tym, że to wcale nie jest tak, że kiedyś powstawały znacznie lepsze filmy i teraz sama komercyjna sieczka. Ten film naprawdę nie ma nic co mogłoby zachwycać. Oglądam tą serię ogólnie od tyłka strony, najpierw część 3 potem ta z Hardym a teraz pierwsza. Została mi dwójka.