PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=772096}

Maria Magdalena

Mary Magdalene
5,5 3 617
ocen
5,5 10 1 3617
Maria Magdalena
powrót do forum filmu Maria Magdalena

[Przy okazji wymyślania tytułu dopadła mnie głupawka, nie mogłam się oprzeć. Ale chyba nie zaprzeczycie, że Jezus w całym tym filmie chodzi owinięty kocem ;).]

Ale zacznę od Marii. Czy jako główna bohaterka rzeczywiście jest „na świeczniku”? No… nie. To znaczy na początku filmu tak. Widać, że wyróżnia się wśród rodziny i kobiet z otoczenia; że szuka czegoś innego niż małżeństwo i dzieci (sama jeszcze nie wie czego, ale szuka); że ma szczególne talenty (współczucie i nawiązywanie kontaktu z ludźmi, co pomaga jej dodawać innym odwagi, opiekować się nimi). Niestety później jej postać traci wyraz. I nie chodzi mi o to, żeby charyzmą dorównywała czy przewyższała Jezusa, bo to byłaby przesada, ale jej potencjał wg mnie nie został wykorzystany.

A potencjał postaci był duży. Chcę się tu odwołać do dwóch miejsc w Nowym Testamencie, które mówią o Marii Magdalenie: 1) Jezus wyrzucił z niej 7 złych duchów, 2) Jezus ukazał się jej pierwszej po zmartwychwstaniu.
O ile sytuację nr 1 można uznać za wykorzystaną (Twórcy wymyślili historię o Marii jako kobiecie, która nie chce funkcjonować w ramach konwenansów, ale jednocześnie zbyt wrażliwej na ludzi, by zdanie rodziny jej nie obchodziło. Maria przypłaca to lekkim rozchwianiem emocjonalnym, co męscy członkowie rodziny biorą za opętanie.), to sytuacja nr 2 została moim zdaniem zrobiona po łebkach i bez wyrazu. Właśnie wokół tego, bądź co bądź, kluczowego wydarzenia, można by nawinąć nić fabuły; uczynić centrum wydarzeń albo przynajmniej nadać jakieś głębsze znaczenie. Jednak żeby tak było, film musiałby wg mnie bardziej czerpać z Biblii, może nawet z teologii – ale rozumiem, że to już by było na bakier z wizją twórców, którzy na każdym kroku przecież podkreślają, że zrobili film niereligijny. (Czemu na przykład nie rozwinąć wątku trzech kobiet idących z wonnościami do grobu, „podsłuchać” ich dialog, naświetlić jakiś ciekawy punkt widzenia, może nawet pokazać jak wobec żołnierzy wykazują się odwagą. Już Zefirelli pokazał, że kobiety nie ulękły się rzymskich żołnierzy…)

Myślę, że film dużo traci na tej swojej „areligijności”. Nie twierdzę, że o Jezusie z Nazaretu trzeba robić tylko filmy tak zwane religijne, ale myślę, że jeśli ktoś się decyduje na opowiedzenie tej historii bez dobrego przebadania Biblii, czy bez sięgania do wiedzy teologicznej, rzuca się na głęboką wodę i naprawdę musi wiedzieć, co chce w takim razie tym filmem przekazać. Ktoś tu na forum napisał, że to jest film, który na siłę stara się być duchowy i ja się z tym zgadzam. „Pasja” Gibsona była mistyczna; „Maria Magdalena” stara się być uduchowiona, ale nie jest to duchowość stricte chrześcijańska, bardziej taka, powiedziałabym „nowoczesna” (nie mogłam się na przykład oprzeć wrażeniu, że Jezus Joaquina Phoenixa uprawia swego rodzaju mindfulness, kiedy spędza chwile sam na sam z naturą). „Pasja” była pełna symboli i znaczeń, które wynikały z tradycji, sztuki i z religii chrześcijańskiej (czy to coś niestosownego, skoro Jezus jest jej naczelną postacią?). Nie mówiąc już o niebywałej dbałości reżysera o takie szczegóły, jak wprowadzenie do filmu języka aramejskiego i łaciny. Natomiast przy „Marii Magdalenie” odnoszę wrażenie, że ktoś tu nie zrobił dobrego riserczu i że nie ma do zaproponowania zbyt wiele ciekawego w zamian. A widać to np. po tym, że film tylko w kilku punktach przywołuje sceny biblijne (resztę wymyśla). Mimo że są to sceny raczej powszechnie znane, i tak wprowadzono do nich zmiany (i nie dostrzegam jakiegoś konkretnego celu tych zmian). Wymienię kilka przykładowych:
- wskrzeszenie Łazarza (Dlaczego Łazarz leży na ziemi dopiero co umarły, skoro w Biblii jest jasno napisane, że od trzech dni spoczywał w grobie i „już cuchnął”?)
- wyrzucenie kupców ze świątyni (To, że Jezus sprzeciwia się składaniu ofiar jako takich, a nie handlowaniu w miejscu świętym jest dla mnie oczywiście do przyjęcia, bo to po prostu inaczej rozłożone akcenty. Ale dlaczego, u licha, w stylu „na wandala” rozwala balustradę??)
- kazanie na górze w ogóle nie odbywa się na górze, tylko na miejskich schodach (normalnie bym się nie czepiała, ale czepiam się, ponieważ ten film jest pełen pięknych krajobrazów, w tym… gór – a więc były dostępne. Zmiana tak znaczącego szczegółu, gdy można go było przedstawić zgodnie z Biblią, jest dla mnie niezrozumiała)
- wjazd Jezusa do Jerozolimy, a właściwie wejście, bo osiołka tam nie uświadczymy

Są również sceny zmienione, jak mycie nóg Jezusa przez Marię oraz sceny całkowicie zmyślone, np. kazanie do kobiet w Kanie Galilejskiej. Okej, to jest wizja reżysera, nie czepiam się. Choć już fakt, że Maria Magdalena siedzi po prawej stronie Jezusa podczas ostatniej wieczerzy trochę mnie mierzi. Nie tylko dlatego, że w tej (i w całej reszcie filmu) nie ma Jana, ale dlatego, że konwenanse społeczne na pewno by na to w tamtych czasach nie pozwoliły. Tak samo, jak nie jestem pewna (nie znam się na tym, więc jeśli ktoś się orientuje, będę wdzięczna za komentarz), czy bycie „równą apostołom” rzeczywiście mogło polegać na tym, że Maria również chrzciła lub mogła być wysłana na nauczanie „po dwóch” z jakimś uczniem. Zaczynam tu dotykać tematu poprawności politycznej, która jest tym filmie wyraźna. I nie, czarnoskórzy apostołowie nawet nie wypadli tak nieprawdopodobnie, jak się obawiałam. Dubbing też nie był tak kiepski, jak dopuszczałam, choć o mały włos z jego powodu nie poszłabym do kina.

Cieszę się jednak, że zrobiłam sobie tę przyjemność, bo mimo że pozwalam sobie krytykować ten film, uważam, że ma też swoje plusy. Główną mocną stroną jest dla mnie ukazanie czułości Jezusa. Ciekawy pomysł, by pokazać, jak blisko jest ludzi, gdy ich uzdrawia. To cielesność pełna współczucia i wyczucia. Jezus patrzy na chorych takim wzrokiem, jakby w każdym z nich naprawdę widział wspaniałe boskie stworzenie. Jednocześnie jest pokazane, że Jezus nie pomaga ludziom ot tak (pstryknie palcami i choroba znika), ale że ponosi jakiś emocjonalny i siłowy koszt uzdrawiania. Taka perspektywa naprawdę mnie zaintrygowała. Scena, która najbardziej dała mi do myślenia, to ta, w której Jezus kładzie się obok Łazarza, żeby go wskrzesić. Ich twarze są zwrócone do siebie. I nagle Łazarz łapie pierwszy oddech drugiego życia. Pierwszą rzeczą, którą widzi są oczy Jezusa. Piękne, piękne i wymowne.
Może przedstawienie Jezusa w tym filmie nie trafia do mnie w stu procentach (Często jest on tak dogłębnie poruszony, że „odpływa” i traci świadomość. Ciężko mi wtedy wyobrazić sobie, że mógłby być jednocześnie przyziemnym cieślą.), ale akurat koncepcję jego ludzkiej, empatycznej strony jak najbardziej kupuję.

Zresztą emocje to jest coś, co łączy Marię Magdalenę i Jezusa – ona, w przeciwieństwie do uczniów, dostrzega w nim uczucia i potrafi być dla niego wsparciem. Jest taka scena, w której sugeruje Piotrowi, że Jezus się boi. Piotr odpowiada jej tylko: „Nasz Rabbi nie zna strachu”. Apostołowie są tu ukazani jako twarde, mało refleksyjne chłopaki, planujący powstanie. Niewiele rozumieją z misji Jezusa, ale przynajmniej przydają się mu jako bodyguardzi (gdy tratuje go tłum) lub robią mu reklamę (przy wejściu do Jerozolimy krzyczą do ludzi coś w stylu: Wśród nas jest Jezus z Nazaretu, wielki prorok!!).

Innym dużym plusem „Marii Magdaleny” są wspaniałe zdjęcia. Seans był dla mnie przyjemnością głównie z powodu cieszących oczy pejzaży oraz bardzo ładnej i delikatnej (nawet zbyt ładnej i delikatnej) Rooney Mary. Być może w tym pięknie natury jest też jakaś metoda – mam na myśli to, że bardzo dużo w tym filmie wędrówek po pustkowiach, a jakoś mało miast i życia ludzi; dużo zbliżeń na same twarze, mało szczegółów charakterystycznych dla tamtych czasów i tamtej konkretnej historii (np. zero wypływania uczniów na połów, zero starć z faryzeuszami), jakby z jakiegoś powodu twórcy… ułatwiali sobie zadanie (tak to odebrałam).

Oceniam film Davisa jako średni, bo mimo że piękny wizualnie, spodziewałam się po nim czegoś więcej.
Uzbrajam się w cierpliwość i czekam na „Pawła, apostoła Chrystusa”, który niebawem wejdzie do kin. Dla mnie fakt, że gra tam Jim Caviezel jest w-ciemno-potwierdzeniem biblijnej jakości, jakiej najwyraźniej szukam w tego typu filmach, więc mam nadzieję, że się nie zawiodę. Zacieram też ręce i serce na tak zwany sequel Pasji, czyli Resurrection. To dopiero będzie uczta.

ocenił(a) film na 6
midi0210

Czyli rozumiem że Pasja ci się podobała? Pomimo dużej dawki brutalności..

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones