"Marynarz..." rozkręca się dosyć długo - w przeciwieństwie choćby do "Rozkoszy gościnności" czy "Sherlocka Juniora" - ale, co jest już tradycją filmów Bustera, zmierza do wspaniałego, porywającego finału. Co prawda zanim do niego dotrzemy uświadczymy po drodze kilka przednich gagów, a cała historia ma swój klimat, największe wrażenie robi jednak finałowa sekwencja huraganu. Pomysłowość i rozmach zaprezentowanych w niej efektów i inscenizacji jest doprawdy niesamowity i po dziś dzień robi wielkie wrażenie - kilka razy można się naprawdę złapać za głowę z zachwytu i zastanawiać, jak udało się pewne rzeczy nakręcić. Przy tym wszystkim jednak udaje się w finale zachować odpowiedni dystans i sporą dawkę najwyższej klasy humoru, a w samej końcówce nawet pewnej dawki surrealistycznego absurdu.
8/10