Po kolei: Jersey Shore Massacre był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Podszedłem do niego przekonany, że będzie tak samo pusty i bezsensowny jak jego oryginalny "Shore" - i faktycznie taki był, tylko z tą różnicą, że Masakrze wyszło to na dobre. Pod względem komediowym film jest ciekawie zrealizowaną parodią stylu bycia współczesnych wytapetowanych dam i napompowanych dżentelmenów i jeśli podejdzie się do niego z ogromnym dystansem, nie pozostanie ani niesmak ani zażenowanie. W kwestii horroru film nie spełnia swojego podstawowego zadania, ale nadrabia charakteryzacją i świetnie zrealizowanymi scenami morderstw (gore + dużo krwi, ale bez przesady). Twórcy filmu zgrabnie puszczają oko do wyrobionego widza bezczelnie nawiązując do scen z min. Piątku Trzynastego, Psychozy czy Oszukać Przeznaczenie. Porządnie zrealizowany slasher, który prostacko łapie się szablonu horroru o nastolatkach i zamaskowanym seryjnym mordercy. Czteropak piwa do ręki i można oglądać.
ps. Końcowa scena z Ronem Jeremym - perełka.