[SPOILERY]
Nie było ani jednej rzeczy, która podobałaby mi się w tym filmie - fabuła bez sensu, ciężko było zrozumieć o co chodzi, miałam wrażenie, że poszczególne sceny nie za bardzo łączą się ze sobą.
To co mówiła główna postać to jeden wielki bełkot - dużo wyszukanych słów, mało jakiejkolwiek treści. Kukiełki - obrzydliwe, drażniące, ciężko się na nie patrzyło - łysa (?) kobieta przypominająca Buddę (to coś miało znaczyć?) plus czerwony król-diabeł, który też ma problemy z włosami. Muzyka grająca tylko na nerwach, nie pozwalająca się nawet na chwilę skupić na oglądanym obrazie, zamiast go uzupełniać.
Jedynym ciekawym momentem było urodzenie modliszki (?), jednak do niczego to nie prowadziło, bo później wszystko znowu się rozmyło w bełkocie i błyskających światłach. Śmierć przeszła niezauważona.
O, nawet nie wiedziałam, że to na podstawie książki, myślałam, że to tylko fantazja reżysera. A jaka to książka? Też ma tytuł "Maska"?
Może się skuszę i przeczytam, bo Lema znam tylko "Bajki robotów", które kazali mi czytać w podstawówce;) Tzn oczywiście kojarzę też inne tytuły, ale niczego więcej nie czytałam.
Wiesz, doszedłem do wniosku, że masz trochę racji w tym początkowym poście - film powinien bronić się sam, bez podkładki literackiej, działać jako samodzielne dzieło. W tym filmie trochę to nie zagrało. A Lema czytać warto.