Nikt z nich nie mógł zrozumieć tego strachu, nikt z nich nie mógł doświadczyć tego oczekiwania. Echa strzałów i głuchego dźwięku padających ciał. Jego bohaterstwo to tylko wspomnienie jakiejś wojny, kolejna nudna lekcja suchej historii. Sprawdzian z dat i ogólnej znajomości faktów. Ile warte jest to bezimienne bohaterstwo, za które przychodzi płacić przez całe życie? Ukryte w zabliźnionych ranach, w straconej młodości? Godzinę fascynacji, pare chwil oczarowania, młodzieńczego zachwytu i cały wieczór niezręcznego oczekiwania, kiedy sobie pójdzie, bo jutro kolokwium z matematyki. Jakim współczynnikiem połączyć proporcję sinus alfa, cosinus beta z jego bezimiennym bohaterstwem? To jest nieskończoność.
Krótki metraż Wajdy zdecydowanie najlepszy ze wszystkich segmentów. Czuć siłę polskiej szkoły.
Cześć Wajdy jest dobra, ale... Wajda jak zawsze patetyczno- patriotyczny, dla widzów zagranicznych ta nowela może być ciężkostrawna zważywszy na wydźwięk tytułu.
Nowela Truffaut również jest świetna - bardzo realistyczna i utrzymana w duchu młodzieńczej fascynacji pierwszą miłością.
Chyba w "Nowej Fali" Lubelskiego natknęłam się na zdanie, że miłość 20latków to właściwie tylko Wajda i Truffaut...
A propos widzów zagranicznych:
Na końcu tego nowelowego filmu, co oznacza konieczność obejrzenia długawej "strefy jałowej", znajduje się interesujący polski epizod Andrzeja Wajdy o nieprzekraczalnej przepaści między tymi, którzy pamiętają wojnę, i tymi, co jej nie pamiętają. Człowiek odczytujący liczniki gazowe, grany przez Zbigniewa Cybulskiego, mdleje podczas zabawy w ciuciubabkę, ponieważ przywołuje to czasy, gdy hitlerowcy postawili go pod ścianą, aby rozstrzelać. Młodzi ludzie przyjmują za oczywiste, że jest on pijany. Jest to zbyt wielki temat do przedstawienia w tak krótkim epizodzie. Rozpoczyna go z typowo polską brawurą scena, w której niedźwiedź polarny rzuca się na dziecko w ogrodzie zoologicznym. Przypuszczam, że jedynie reżyserowi z osobliwą polską mieszaniną czarnego wyrafinowania i barokowego romantyzmu mogło się to tak dobrze udać.
"The Observer"
Londyn, 20 IX 1964
Po dwóch godzinach wahań między nieufnością wywołaną mizoginią Truffauta; nudą, która wieje z poczynań Ophulsa; żarcikami Rosselliniego-syna, który umiał być jeszcze głupszy i bardziej brulionowy od ojca; po tych ciężkich chwilach zaledwie rozjaśnionych niezręczną i pretensjonalną nekrofilią japońską, nadchodzi wreszcie nagroda dla cierpliwego widza, ostatni epizod, podpisany Andrzej Wajda. (...)
W tym, co mogło być tysiączną, banalną konstatacją "odwiecznego" konfliktu pokoleń, albo gorzej jeszcze, zjadliwym pamfletem przeciwko egoizmowi dzisiejszej młodzieży, Wajda osiągnął cud przenikliwej równowagi. Zamiast gloryfikować bohaterstwo byłego powstańca skonfrontowane z miałkością współczesności, albo - inny wariant - odesłać przeciwników w zmierzch fatalizmu czasów, ma on odwagę skonfrontowania obu stron: przeciwstawienia realnej brawury, ale także głupiego samozadowolenia człowieka spisanego na straty z instynktownym okrucieństwem młodych, ale także niezręczną i prawdziwą tkliwością dziewczyny. (...) Mistrzostwo po bełkocie, przenikliwość po mętnych obsesjach - oto dowód, jeden przeciw czterem, ale wystarczający za sto, pretensjonalnej pustki naszej nouvelle vague.
Louis Seguin
"Positif", Paryż, XII 1962
Pan Seguina to chyba do redakcji Cahiers du Cinema nie chcieli przyjąć i się wyżywał.
Dzięki za ciekawe urywki prasowe. Czytając to zgadzam się z większością refleksji. Jedna tylko myśl przedziera mi głowę - aż przykro, że po dawnym Wajdzie tak mało zostało.
Nowela z "Miłości 20-latków", "Niewinni czarodzieje" czy "Wszystko na sprzedaż" to naprawdę świetne obrazy, bardzo mi bliskie, natomiast jego dokonania z ostatnich 20 lat w moich oczach niweczą jego autorytet jako twórcy, który ma coś ważnego do powiedzenia.
Wszyscy się kiedyś starzeją i nie ma reżysera, który przez całe życie robiłby wyłącznie WIELKIE filmy. :P
Ależ ja nie oczekują od kogokolwiek by przez całe życie robił wyłącznie rzeczy piękne, wzniosłe i wybitne - doświadczenie życiowe podpowiada mi, że to niemożliwe. Zastanawiam się tylko czy w pełni zasadne jest łączenie spadku formy twórczej z procesem starzenia? Czy to nie jest zbyt duże uproszczenie? Zbyt pobłażliwe wytłumaczenie? Człowiek im starszy tym bogatszy w różnorakie doświadczenia, rozmowy, znajomości - ma za sobą doświadczenie, autorytet, nazwisko, nie obojętne kontakty... Z drugiej strony z wiekiem może iść otępienie, tylko czy nie uczciwiej jest zamilknąć? Czy to nie byłoby stosowniejsze i korzystniejsze niż twórcze dogorywanie z każdym kolejnym filmem... Za dużo tych pytań... Jestem rozdarta - z jednej strony podziwiam za wiele filmów, z drugiej czuje znudzenie i rozczarowanie licznymi przeciętnymi "podrygami"... Być może to po prostu bezkrytyczna miłość reżysera do pracy, do kina lub co gorsza do siebie samego.
A dlaczego ludzie na starość mają zrezygnować z pracy, która sprawia im przyjemność i daje im motywację do dalszego życia? :) A że możliwości twórcze spadają wraz z wiekiem to rzecz oczywista, i otępienie nie ma tutaj nic do rzeczy. :P Więc taki Oliveira kręci filmy mając lat 106 ale już nikt nie liczy, że stworzy arcydzieło. :P Kręci, bo chce, nie robi arcydzieł, bo już nie jest w stanie. :)
Ładnie napisane i dyplomatycznie - ze zrozumieniem i sercem dla seniorów :P, ale nie wiem czy chciałbyś, żeby w sytuacji zagrożenia życia przyjeżdżał w ERce podstarzały, spowolniały na umyśle i nieprecyzyjny w ruchach lekarz lub by reprezentował Cię w ważnej sprawie adwokat z demencją... Przyjemność i frajda z pracy jednostki nie mogą być ważniejsze niż dobro ogółu... A Wajda nie robi filmów tylko dla siebie i z własnych środków - nie raz już podnoszono, że wielu młodych i rzutkich filmowców straciło dofinansowanie na rzecz Wajdy, który to co najlepsze ma już za sobą i chyba tylko skończeni optymiści wierzą, że stać go na coś ponadprzeciętnego. On mimo wieku ma przyjemność tworzenia ale widzowie, polska kinematografia z kolejnymi filmami praktycznie nic nie zyskują - ani wymiernych sukcesów artystycznych ani kasowych, ba nawet nie promuje młodych, zdolnych - cięgle sięga po ładne, dobrze znane buźki...
Sztuka to jednak co innego niż medycyna, czy prawo. :) Więc nie przesadzajmy ani nie porównujmy.
Prawda jest taka, że Wajda ma wzloty i upadki do dzisiaj ("Tatarak" na przykład był bardzo dobry), a poza tym PISF przekazuje często kasę "młodym twórcom", z czego nie wynika nic, bo Ci młodzi twórcy są najczęściej beznadziejni. :)
Cóż, oczywiście mógłby sobie Wajda odejść na emeryturę, gdyby chciał, ale moim skromnym zdaniem nie musi. :P A kręcić może nawet gnioty, w sumie i tak będzie pamiętany i na piedestał wynoszony przez następne pokolenia nie za "Zemstę", tylko za "Popiół i diament", "Człowieka z marmuru", czy "Ziemię obiecaną". Czas przykryje wpadki. :)
Obawiam się, że dla pokolenia urodzonego w wolnej Polsce Wajda to tylko zarozumiały facet specjalizujący się w ekranizacji lektur, które dzieciaki oglądają by skrócić sobie "cierpienie" nad książkami... Któż z nich zada sobie trud by poznać jaśniejszą stronę dorobku Wajdy? Istnieje duże prawdopodobieństwo (wliczając szerzącą się nieciekawość świata), że to "przykrycie" nastąpi w przeciwnym kierunku niż prognozujesz.
Oj tam, oj tam. Analfabetyzm wtórny jest pewnie mniej więcej proporcjonalny do dawnego analfabetyzmu: zawsze niewielkie grupy potrafiły korzystać z dóbr kultury i to się nie zmienia i nie zmieni. :P
Poza tym dzisiaj to dzisiaj, a za sto lat będzie co innego. :P Wtedy już w ogóle nie będzie książek i kin, więc odbiór kultury będzie inny. :P Będzie się chodzić do niszowych przybytków kultury, które niczym rarytasy będą wyciągać jak królika z kapelusza filmy na zakurzonych nośnikach - i w wypadku Wajdy raczej będą wyciągać "Popiół i diament" niż jakieś jego badziewia. :P
A jest to gdzieś do dostania w oryginalnych wersjach językowych? Bo ja wszędzie znajduję wyłącznie wersję z włoskim dubbingiem.