Midnight była ale jak oglądałem ten film :) Zachęcony wielce pochlebnymi opiniami na temat tego filmu na tymże forum, postanowiłem poświęcić mu swój czasu. W końcu teksty, że film jest lepszy od "Skazanych na Shawshank" robi swoje. No i co? Po razkolejny uświadczyłem się w przekonaniu, że opinie na forum są niczego warte, bo też obraz do dzieła Darabonta do pięt nie dorasta. Faktyczna historia wcale nie robi takiego wrażenia, przynajmniej w filmie. W opisie do tego filmu można przeczytać, że Amerykanin trafił do piekła na ziemi, najgorszego z więzień. No tak. Tego w filmie nie ma. Zero tu dramaturgi, która wstrząsnęła by mną jak mało co. Ot facet trafia do mało humanitarnego więzienia, ale nic poza tym. Zero tortur (oprócz tej na początku), zero jakichś specjalnie mocnych psychicznych prześladowań. Nic mnie to wogóle nie poruszyło. Wracając do opisu, czytam w nim, że bohater uciekł w strasznych okolicznościach. Gdzie te straszne okoliczności. To te, że zabił jednego strażnika? Uuu, ale mnie to przeraziło.
Film mimo tego oglada się nad podziw dobrze, choć jest dośc nużący, bo niewiele tu punktów zwrotnych. Ma swój klimat, dobrą muzykę, ale napięcia i dreszczyku emocji tu tyle co pornografii w Teletubisiach. Jak już mówiłem, film nie dorasta takim dziełmo jak "Skazani na Shawshan"; "Zielona Mila" czy też chociażby do pierwszego sezonu "Skazanego na śmierć". Niektórzy za bardzo wyolbrzymili oddziaływanie tego filmu, albo po prostu mają za słabe nerwy i są wyczuleni na uderzenie kijem w stopę. Ja nie jestem, dlatego...
6/10