PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=107201}

Miecz zagłady

Dai-bosatsu tôge
7,7 1 992
oceny
7,7 10 1 1992
8,8 4
oceny krytyków
Miecz zagłady
powrót do forum filmu Miecz zagłady

przelecz daibosatsu....

ocenił(a) film na 8

'daibosatsu toge' chyba jak zaden inny przedstawiciel swego gatunku stanowczo wyrywa sie z konwencji kina samurajskiego. nie jest to ani obraz epicki, ani tym bardziej przygodowy; trudno takze mowic tu o typowym dramacie, glownym bohaterem jest bowiem szaleniec, samuraj obsesyjnie doskonalacy swoje umiejetnosci, wojownik zabijajacy dla przyjemnosci. juz od pierwszej sceny jego postepowanie budzi zdumienie widza, tsukue zabija bezbronnego starca, pozwala natomiast odejsc zlodziejowi. samuraja gra tatsuya nakadai, chociaz moim zdaniem trudno mowic tu o grze, po prostu snuje sie przed kamera, od czasu do czasu robiac uzytek ze swych umiejetnosci wladania mieczem. chociaz to wokol jego postaci toczy sie cala akcja, to chwilami ciezko stwierdzic, ze to wlasnie on jest tu bohaterem pierwszoplanowym. shinobu hashimoto i kihachi okamoto odwalili bowiem kawal swietnej roboty placzac losy kilkunastu bohaterow w jedna zgrabnie upchnieta calosc. chociaz z drugiej strony... ten film wielu fanow toshiro mifune i tatsuyi nakadai z pewnoscia wprawi w zdumienie, obaj daja tu prawdziwy popis szermierki (wspanialy pojedynek w sniegu), ale koncowka jest co najmniej zaskakujaca, zemsta nie zostaje dokonana, za to spiskowcy popelniaja blad, ktory bedzie ich kosztowal zycie. przyznam, ze w tym momencie odetchnalem z ulga, bowiem piekna historia omatsu i hyomy moze toczyc sie dalej. 'daibosatsu toge' jest smutna opowiescia, z niezwyklym klimatem, duszna od krwi atmosfera, pelno w niej magii charakterystycznej dla tego gatunku. rezyser konczy ja chyba w najlepszym momencie, pojedynkiem zwyklej ludzkiej niegodziwosci ze zlem w czystej postaci. samurajska klasyka i filmowa uczta w jednym. polecam :)

użytkownik usunięty
Nakf

No, nie mogę się z tobą zgodzić. Nie widzę powodu, by nie zaliczyć "daibogatsu toge" do dramatów epickich w konwencji kina samurajskiego. Jest to chyba przedostatni, wielki czarno-biały film tego typu. Czy wyłamanie poprzez szaleństwo Ryunosuke Tsukue to faktycznie wyłamanie ze stylu? Każdy z wielkich obrazów czymś w przedstawieniu postaci samuraja się wyłamywał...
No fakt, że jest w Tsukue obłęd. W końcu jego własny ojciec i nauczyciel mówi "Jest w twoim mieczu okrucieństwo, które zdaje się sączyć z umysłu. To mnie przeraża". Ale akurat podane przykłady mnie nie przekonują. Czyż będąc katem, nie jest równocześnie posłańcem, spełniającym błaganie wyrażone w modlitwie starca? Czy to on sprowokował wizytę we młynie? Czy w scenie, gdy on i Hama przerzucają się zarzutami, nie mówi z goryczą "To kobieta imieniem Hama, zmieniła pojedynek w śmiertelne starcie. Miecz Bunnojo nasączyła|jadem nienawiści. Mój zresztą też..."
Nie przekonuje mnie, że to wcielenie czystego zła, chyba że masz inne argumenty ;)
Aha, jeszcze jedno, nie ma takiego imienia - Ohama. Przedrostek o- oprzed japońskimi imionami żeńskimi to zwrot grzecznościowy. Ano, namnożyło się pewnie różnych Ohama i Omatsu przez kopiowanie tego IMDB... ;P Japońskie imiona można na Wikipedii sprawdzić, jakby co...

Film również polecam. Patrząc na to, ile osób oceniło ten film, chyba to głos wołającego na puszczy.
Przepraszam, dwa głosy ;)
Pozdrowienia.

Zaiste dzieło to ma w sobie coś z dramatu epickiego.Nie jest to może "Siedmmiu Samurajów" ale obejrzeć warto.Polecam podobnie jak przedmówcy

Nakf

Wreszcie, ha, wreszcie obejrzałem "Miecz przeznaczenia" i tym razem jestem bardzo bliski Twoim spostrzeżeniom, a dwugłos z Behemotem wydaje się poruszać już wszystkie godne poruszenia aspekty tego filmu. Zdecydowałem się jednak skrobnąć osobno swoją minirecenzję, trochę inaczej rozkładając naciski. Myślę, że głos zbliżony, nie musi być przecież jednakowy.
Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 9
Nakf

Myślę jednak, że film ten trzeba oceniać w nieco innych kategoriach, albowiem nie jest to film takiego rodzaju do jakiego przywykli widzowie typowego kina przygodowego (w takim sensie, jaki oferuje kino zachodnie). Film ten nie reprezentuje również typowego filmu samurajskiego (chanbara): nie posiada praktycznie początku, rozwinięcia, ani typowego zakończenia. Ma on swoje punkty kulminacyjne, ale zostały one podporządkowane zupełnie czemuś innemu niż zgrabna prezentacja filmowej opowieści ...
Nie stało się tak bez powodu: scenariusz do tegoż filmu nie został bynajmniej wymyślony przez Shinobu Hashimoto, a jedynie opracowany przez nich na podstawie fragmentu powieści Kaizana Nakazato, adaptowany przez Kihachiego Okamoto w celu stworzenia kolejnej z wielu alternatywnych ekranizacji tej ogromnie długiej i wielowątkowej opowieści, znanej zresztą doskonale kinomanowi japońskiemu, dla którego właściwie film ten został stworzony; jest to kolejna ekranowa propozycja, kolejna wizja filmowego przedstawienia dobrze znanego tematu. Film ten obejmuje zaledwie fragment jednego z wątków przewodnich powieści Nakazato, powieści o charakterze wyraźnie dydaktycznym, którą to misję podejmują również autorzy tego obrazu. Film ten ze swym bohaterem (a właściwie anty-bohaterem), ze swoją nietypową konstrukcją, trafił do widza zachodniego kompletnie nieprzygotowanego na takie podejście do tematu, na taki sposób opisywania ludzkich losów, jakim jest pokazanie zła w jego ludzkim wcieleniu, a także – i tu wkracza dydaktyka - tego w jaki nieuchronny sposób zło obraca się przeciw swemu własnemu nosicielowi. Widz azjatycki rozumie to doskonale i od początku obserwuje jak w tym konkretnym przypadku działa buddyjskie prawo karmiczne. Widz zachodni, przyzwyczajony do swojego typu bohaterów, do jasnego wyłożenia motywacji ludzkich działań, do łopatologicznego ujawniania związków przyczynowo skutkowych, do typowego zadośćuczynienia -gdzie oprócz zła istnieje dobro, które wygrywa - ma prawo poczuć się zdezorientowany, ale podkreślam NIE BYŁ TO FILM TWORZONY Z MYŚLĄ O ZACHODNIM ODBIORCY. W końcu jednak do niego w jakiś sposób trafił (a do widza polskiego z ooooogromnym opóźnieniem).
To, że film ten wpisał się w trend twórczości filmowej kreujacej typ antybohaterów (modnej od połowy lat 60-tych), to zapewne przypadkowa zbieżność – choć ten przypadek jest o tyle pozytywny, że okazał się być dla tego stylu niezwykle inspirujący.
Widzom preferującym bardziej tradycyjne podejście do filmowych opowieści polecam inne, pełniejsze ekranizacje powieści Nakazato, choć one również są poważnie okrojone w stosunku do powieściowego oryginału, który ukazywał się w formie gazetowej przez lat ponad 30. Więcej informacji na ten temat na moim blogu FILM SAMURAJSKI (http://filmsamurajski.blogspot.com).
Może jeszcze jedno: twórcy tego obrazu postawili przed aktorem Tatsuya Nakadai niezwykle trudne zadanie, z którego - nie tylko moim zdaniem - wywiązał się znakomicie (porównywalną rolę zagrał w filmie Inochi bō ni furō, reż. Masaki Kobayashi (1971). I nie chodzi tu o sceny walk szermierczych, w których Nakadai jest jak zwykle znakomity, ale przede wszystkim o umiejętne oddanie psychiki zamkniętego w sobie szaleńca, który sam właściwie nie wie, czym jest powodowany, dążąc jak ćma ku swemu nieuniknionemu przeznaczeniu. To jedna z najlepszych ról tegoż aktora – ponadto taka, jakiej niewielu innym aktorom udałoby się sprostać (wystarczy choćby porównać, jak w tej samej roli się sprawiał znakomity skądinąd Raizo Ichikawa w trylogii Dai-bosatsu toge (Satan’s Sword) Kenjiego Misumi i Kazuo Moriego (1960-1961). Tamten film jest w stylu o wiele bardziej „zachodnim” - ale cóż z tego, skoro brak mu tego niesamowitego klimatu, jaki prezentuje dzieło Okamoto. A może to tylko sprawa gustu?

daruma_irl


Oj wy znawcy... zazdroszczę wam wiedzy. Należę do osób rozumiejących dziwactwa kina japońskiego, ale niekoniecznie je kochających. "Miecz zagłady" podobał mi się i muszę przyznać, że warto go kupić ponieważ został świetnie wydany na DVD. Wyłamuje się z konwencji tych filmów, ale nie powiedziałbym, że główny bohater jest złem wcielonym. Jest na pewno szalony, ale zgubę sprowadziła tu raczej kobieta. To przez nią zwykły pojedynek przerodził się w krwawą walkę, która nie skończyła z chwilą śmierci jej męża tylko dopiero zaczęła. Wkurza trochę niedopowiedzenie wątków, choć jest miejsce na proste dopowiedzenia.

ocenił(a) film na 9
Megido

Dodam jako ciekawostkę, że film ten został dość dokładnie zrecenzowany na portalu jFILM. W recenzji tej została również wyjaśniona sprawa ""niedopowiedzianych wątków" z tego filmu oraz podane są tytuły tych filmów (a nawet kilku trylogii filmowych), w których wątki owe zostały "dopowiedziane"

daruma_irl

Chyba już ten portal nie istnieje, szkoda.

ocenił(a) film na 10
Nakf

Dziękuję, że zwrócił Pan uwagę na przełęcz Daj-bosatsu, bo taki jest tytuł filmu. Przełęcz Daj bosatsu przewija się przez cały film. Pozdrowienia.

Nakf

Nasz bohater, snujący sie z obłędem w oczach przed kamerą, był paranoikiem zwyczajnym.
Dziadka zabił bo ten chciał umrzeć, żone przeciwnika bzykną niepotrzebnie, powinien iść do burdelu, ale trzeba było ten sos filmowy kobietą zagęścić.
Potem wyrżnął 3/4 szkoły szermierki i poszedł dalej z kobietą pokonanego. Dziwni są ci Japończycy.
Mifume dał w palnik jak zwykle, takie samorodki to rzadkość, prosty człowiek co przypadkiem trafił na Kurosawę i poszli na ryby.
Musze jeszcze raz popatrzeć bo końcowej intrygi i mordobicia nie kumam. Hej!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones