poza tym aktorstwo w tym filmie ewidentnie szwankuje. Śmieszył mnie zwłaszcza naukowiec-murzyn który chyba za bardzo nie wiedział co tam robi, i teatralnie grająca japonka.
Nic się nie bój za 50 lat podobnie będziemy odbierać współczesne filmy typu Gwiezdne Wojny, Avatar lub Obcego.
No nie wiem. Jakoś Gwiezdne Wojny czy Obcy mają po prawie 40 lat i nadal robią wrażenie, są chętnie oglądane, wciąż przybywa im fanów itd. Więc te dzieła chyba przetrwały próbę czasu w przeciwieństwie do powyższego.
Stare GW może ktoś ogląda przy okazji wychodzenia nowych części. Podobnie z Obcym. Dla przykładu zabawnie Obcemu skoczyła popularność w trendach google przy okazji wypuszczenia Prometeusza.
Milcząca gwiazda jest już dla mnie i dla Ciebie filmem wyglądającym źle. Obcy czy GW wyglądają źle dla ludzi o połowę ode mnie młodszych. To nie jest kwestia tego, czy film przetrwał próbę czasu, bo żaden nie przetrwa. To kwestia tego, że masz perspektywę zaburzoną przez to, co sam cenisz.
Co do aktorstwa, chyba wszyscy musieli od razu grać pod dubbing, to znaczy w miarę naturalnie wyglądać zarówno z niemieckim, jak i polskim na ustach, a byli z połowy świata. Wszyscy są więc powolni i raczej wygłaszają, nawet krzycząc.
Lepiej wypada polski dubbing. np. Szczepkowski podkładający Brickmanna. Wątek miłości jego i Sumiko (z Hiroshimą w tle) trochę podnosi film.
To raczej ciekawostka, choć efekty, jak na tamte warunki plus scenografia (strona artystyczna) są tak naprawdę przyzwoite.
Czemu szkoda? Właśnie dlatego jest ładny, bo zaistniał. W końcu scenariusz był z Lema (przyznaję, akurat Astronautów nie czytałem, bo to straszny knot na tle późniejszych dzieł - ale może pora nadrobić), więc coś tam w tym filmie jest. Nawet go lubię. W sumie z drugiej strony żelaznej kurtyny też powstawało wówczas sporo rozkosznych, głupawych dziełek, jak "Pełzające oko z Marsa". Na tym tle MG wcale nie wypada tak źle.