Jestem przedstawicielką pokolenia, dla której Biedronka i Czarny Kot to ważne postacie z późniejszego dzieciństwa. Losy filmu śledziłam od kiedy dowiedziałam się, że nie tworzy go niesławny Thomas Astruc, znany ze swojego blockowania fanów na twitterze za rozpoczynanie dyskusji, a Jeremy Zag.
Rozpoczynając od najłatwiejszych do skomentowania rzeczy - animacja - jest przyjemna dla oka, widać budżet, ale niestety zestarzeje się tak samo jak ta z serialu. Piosenki - z dubbingiem bywa różnie, ale osobiście uważam, że były w porządku. Niektóre nudne i monotonne inne zabawne czy bardziej wpadające w ucho.
Dochodząc do fabuły, zacznijmy od protagonistów. Obydwoje zaliczają delikatną przemianę, Biedra zaczyna w siebie wierzyć, Kot przestaje być nadętym bucem. Piętnowane są wartości dawno zapomniane w serialu - udaje im się tylko kiedy pracują razem, ich miracula uzupełniają się nawzajem.
Marinette pierwszy raz może posłużyć jako przykład dla małych dziewczynek, nie posiada harmonogramu życia Adriena, nie kradnie jego rzeczy, nie jest starą Marynatą napisaną przez Toma. W filmie nie zobaczymy dużo wątpliwych dla każdego scen seksualizowania nieletnich tak często widzianego w serialu.
Antagonista jest o wiele bardziej logiczny, lepiej napisany, nie jest pełen sprzeczności i różnych motywów wykluczających się. W końcu można z nim sympatyzować.
Więc dlaczego generalna ocena jest dość niska? Ambicje były duże, ale nie da się zmieścić tego konceptu w 95 minut tak, by był wystarczająco satysfakcjonujący do oglądania. Film zdominowany jest ogromnym tempem, dynamiką. Akcja dzieje się za szybko zbyt dużo rzeczy w zbyt małym czasie, przez to zapomina się jaka scena była przed chwilą. O ironio, w filmie akcja leci za szybko gdy w serialu za wolno.
Podsumowując moje mieszane uczucia i tak uważam, że jest to jedna z lepszych rzeczy podpisanych pod tym tytułem. Reżyser mówi, że planuje jeszcze 2 filmy, czy dożyjemy śmierci tego konceptu....? No cóż, może jest alternatywne uniwersum w którym ktoś w końcu zrobi to dobrze.