chyba po raz pierwszy film podoba mi się bardziej niż książka. rewelacyjnie nakręcony,
klimatyczny, Casel przeszedł samego siebie. i ta muzyka, która z tła wkracza między aktorów, staje
się narratorem i dopowiada to czego obraz i słowa nie potrafią przekazać! gorąco polecam!
Mi też bardzo się podobał. Pokazuje jak subtelne jest zło na początku, gdy się pojawia, by po pewnym czasie działania pokazuje w pełni swe oblicze. Tak to jest, że zło musi zawsze zachowywać jakieś pozory. Antonio na początku wydaje się być aniołem na ziemi, jednak coś go łamie...Kiedy umiera z głody ukarany po tym, jak wszystko się wydało czyni jednak tą skruchę i prosi o ratunek mimo iż, już sprzedał swoją duszę. Okazuje się, że nie jest do końca już zepsutym człowiekiem, że wiara go uratowała.
Duszy również nie sprzedał i o ratunek nie prosił .....
I myśle, że nie wiara a poczucie winy .... a może miłość .....
Jak to nie sprzedał?! Chyba nie widziałeś/aś końcówki. Tamten facet co mu się spowiadał na początku filmu (w rzeczywistości personifikacja diabła) powiedział Ambrosiowi, że po jego skazaniu Valerio(kobieta udająca mężczyznę, nosząca maskę) popadła w szaleństwo to on wyrzekł się tego co mu kazał "mężczyzna", lecz potem, gdy ogarnęła go trwoga zaczął jak Twardowski prosić o ratunek ostateczny. Poczucie winy jednak na pewno go dosięgnęło, tu masz rację.
On właśnie jest zepsuty (zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że do szpiku kości), a wiary się przecież wyrzekł, Boga też.
Poza tym, zgadzam się z unknown112, że książka jest lepsza. Przeczytałem ją dziś (strasznie żałuję, że dopiero teraz), ekranizację obejrzałem zaraz po i stwierdzam, że nie ma tu nawet czego porównywać - jak napisałem w innym temacie: ilość opuszczonych wątków i nie tyle nawet drobnych nieścisłości, co rażących moim skromnym zdaniem przekłamań, jest zatrważająca. Ku mojej wiecznej sromocie :P , co gorsza, długo jeszcze pewnie nie będę w stanie wyrzuć w głowy obrazu między innymi filmowego Lorenza i jego złocistych loczków, bo wyobrażałem sobie tę postać zupełnie inaczej. Wydaje mi się - ba, jestem nawet pewny, że naprawdę lepiej się czasem zdać na wyobraźnię właśnie, bo umówmy się: rzadko kiedy jest tak, że film jej dorówna. Niestety...
Ale film nie jest adaptacją, tylko po prostu stworzony na motywach historii zawartej w książce.
W sumie, masz rację. Ale jeśli już, to on nie jest ekranizacją (tak jak wcześniej napisałem, którą rozumiem jako wierne przeniesienie danej książki na ekran, i której się - bez czytania najpierw żadnych komentarzy czy recenzji - po nim spodziewałem). Adaptacją, czyli jakąś tam "wariacją na temat", chyba jednak jest. Odkładając jednak na bok rozważania semantyczne na temat tego czym filmowy "Mnich" jest, a czym nie, no zepsuł mi całe wrażenie - i to wrażenie bardzo dobre, jakie zrobiła na mnie książka. Może niepotrzebnie spodziewałem się tu czegoś na kształt "Imienia róży" z Seanem Connerym...