PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=484132}
5,3 1 474
oceny
5,3 10 1 1474
Moja nowa droga
powrót do forum filmu Moja nowa droga

Szanowny Panie Krytyk Krytyki!

Muszę Pana na wstępnie wyprowadzić z błędu, bo krytykiem nie jestem ani do tak zacnego miana nie pretenduję. Obejrzałem filmy jako 'młody twórca' zaprzyjaźniony z redakcją, jakobym, borykając się z oporem materii, miał najwięcej we względzie debiutów do powiedzenia.

Przede wszystkim dziękuję Panu za słowa, jak mniemam ze strony jak najbardziej zaangażowanej w młode polskie kino, w osobie kogoś z tych zacnych urzędów współfinansujących debiutantów. Cieszę się, że choćby przez moje potknięcia i błędy merytoryczne moja 'krytyka' została zauważona. Mam nadzieje, że w dyskusję włączą się również twórcy i co najważniejsze odbiorcy ostatniego zbioru filmów debiutanckich bo to chyba do nich głównie skierowane są te filmy.

Co do błędów merytorycznych przyznaję się pokornie do pomyłek i ignorancji, tak, jest to niedopuszczalne. Jestem dyletantem i w odbiorze dzieła filmowego interesują mnie przede wszystkim wrażenia, treść, przekaz, to czy film mnie uwodzi, a nie nazwiska bo one same w sobie filmu nie czynią. Stąd mam nadzieję, że nie obrazi się ten kto nie pretenduje wyłącznie do roli celebryty (na szczęście nie pomyliłem nazwiska Pani Odorowicz).

Co do filmów. Obejrzałem raz jeszcze film "Moja nowa droga" i przyznaję, palenia trawki nie ma! Ale pytam jednocześnie gdzie są te "kluczowe wątki" wymienione przez pana? Czy krytyka konsumpcjonizmu przejawia się w pracy w kasynie i beztroskim przyjęciu od rodziców 6 tysięcy złotych? Obrona Białorusi? To chyba w tym momencie kiedy kasiaści już bohaterowie omijają szerokim łukiem urnę z pieniędzmi na pomoc? Z kluczowych merytorycznie rzeczy dostrzegam jedynie autotematyzm, czyli roztrwonienie kasy, która niby szła na debiutancki film. Nie swoje - nie szkoda. Bardzo proszę pogłębić mi przekaz tego filmu bo to na pewno będzie bardzo zabawne.

Trudno mi się odnieść do zarzutu o zdradzenie puenty filmu "Kobieta poszukiwana", do prawdy nie wiem jak zdradzić coś czego nie ma - film kończy się w pół zdania. Wbrew pozorom zastanawiam się co się stało tu jak i w przypadku innych filmów.

Czy budżet był zbyt skąpy, czy czas na powstanie filmu i poznanie bohaterów niedostatecznie długi, zawiniły płonne nadzieje reżysera, a może rada programowa nie potrafiła podpowiedzieć, że warto byłoby przyjrzeć się wszystkiemu szerzej i głębiej? Pytam sam siebie dlaczego szanowna rada ma w nosie rozwój projektów i jak najlepsze ich dopracowanie mimo, że w statucie stowarzyszenia zostało zapisane: "Studio ma decydujący wpływ na kształt artystyczny projektu, a w szczególności scenariusz i budżet niezbędny do jego realizacji"? Zaznaczam to na końcu moich 'recenzji' odsuwając winę od debiutantów, których filmy w przeważającej większości dobre nie są. Nie mam o to pretensji do nich, bo wiem z własnego doświadczenia jak trudno zrobić dobry film, jakiego to zaangażowania, współpracy i zrozumienia wielu ludzi wymaga. Ale jeśli się za coś bierze pieniądze to trzeba trzeba się z tego rozliczyć. Debiutanci o których pisze Pan "Ci ludzie którzy dopiero wchodzą w swój zawód" powinni mieć tego świadomość, bo ich koledzy, murarze, stolarze a nawet cieśle na pewno tę świadomość mają. Czy przychodząc do pana układać klepkę mogę się tłumaczyć ze spieprzyłem bo to pierwszy raz? Jeśli tak, to zamiast być krzywdzeni przez SFP, niech poprzestaną na produkcjach niezależnych, bo większość z filmów nosi takie cechy. Irytuje mnie szastanie budżetami na kiepskie pomysły, pomysły dobre lecz niedopracowane, na pomysły przeciętne, bez odwagi, jakiejkolwiek konkurencyjności, kroku na przód, świeżości, jakby przyciśnięte jakimś skostniałym systemem. Irytuje mnie ignorowanie widza, który płaci za powstawanie gniotów mimo, że stoi za tym sztab doświadczonych ludzi ze statutem na czele, tak jak Pana irytuje moje pisanie za które przecież Pan nie płaci.

Zgadzam się ze słowami pana Bromskiego w dyskusji koszalińskiej "Co się stało z naszą kinematografią?": "Polscy filmowcy są przyzwyczajeni do samorządności: czy to przez dawne zespoły filmowe, czy teraz dzięki PISF. Chciałbym, żeby młodzi sami pracowali na swoje sukcesy, żeby nie oczekiwali zawsze pomocy starszych kolegów. Oczywiście opieka artystyczna jest niezwykle ważna - chodzi raczej o samodzielne szukanie producenta i pieniędzy na film". Dziwi mnie tylko, że pozostaje to w absolutnej sprzeczności z tym co pan Bromski robi rozdzielając budżety. Absurd? Na szczęście pani Barbara Holender zauważa "brak zespołów filmowych" i "brak pracy nad scenariuszem", a czy nie o te aspekty powstawania filmu w tej całej zabawie SFP miało chodzić? Znamiennym jest zdanie niejakiego Grzegorza Packa: "Producenci powinni inwestować w scenariusze. Nie tylko pieniądze, ale też czas i uwagę." Żeby nie było wątpliwości, uważam pomysł finansowania debiutów za bardzo dobry ale niech to zacznie normalnie działać, niech pieniądze dostają Ci którzy naprawdę mają coś do powiedzenia, niech wsparcie ze strony doświadczonych filmowców będzie widoczne w pracach debiutantów, bo póki co dobrze nie jest.

I tak kończąc, jeśli Pan uważasz, że wszystko jest w debiutach w najlepszym porządku to ja nie zamierzam wyprowadzać pana z tego błogostanu, wdawać się w te nasze polskie dyskusje i kłótnie, za młody na to jestem i nie chce mi się specjalnie o to walczyć. Wierzę, mam nadzieję, że pan mimo wszystko również, ze prawdziwa cnota krytyk się nie boi i to moje pisanie nikomu krzywdy zrobić nie może. Ciekawi mnie tylko starcie cnoty z krytyką krytyk:)

Pozdrawiam,
Grzegorz Cieśla

grzegorz_ciesla

Uwaga!!! SPOILERY!!!!SPOILERY!!!SPOILERY

Panie Grzegorzu,

Teraz, kiedy opadły już emocje, muszę stwierdzić, że Pański długi post mnie ujął. Rzadko się bowiem zdarza, żeby osoby piszące i publikujące (zwłaszcza w internecie) wchodziły w dyskusję publiczną z tymi, którzy ich skrytykowali. Pan to nie tylko zrobił, ale i przyznał się do pomyłek, co bardzo doceniam. Skłoniło mnie to, by być fair, do ujawnienia poniżej swojej tożsamości. Zarazem, nie z wszystkimi Pan uwagami się zgadzam, co w miłej tym razem atmosferze, postaram się wykazać.
Nie jestem osobą z tzw. branży filmowej. Jestem przede wszystkim teoretykiem kina oraz, czasami dziennikarzem, który o nim pisze. Do jednego z filmów, właśnie do „Mojej nowej drogi”, pomagałem pisać scenariusz oraz czyniłem konsultację politologiczną (z wykształcenia jestem politologiem, choć moja praca naukowa dotyczy kina). I to na tym filmie, już otwarcie, chciałbym się skupić. Nie będę oczywiście zabierał głosu w sprawach „podobania się” (tu każdy jest władcą absolutnym na swoim podwórku), ale odniósłbym się ponownie do kwestii merytorycznych.
Wydaje się, że film „Moja nowa droga” to lekka komedyjka z młodymi taplającym się w fontannie. Ale każdy kto należy do tzw. pokolenia 30-latków (jak większość twórców tego filmu), a więc osób, których dzieciństwo przypadało na PRL, a wiek dorosły już na wolną Polskę, bez trudu dostrzeże tam pewne odniesienia do doświadczeń swoich oraz rodziców. Forma komedii wzięła się stąd, że konfrontacje te są często groteskowe. Chodziło o to, żeby, przy okazji, nie popadać po raz kolejny w tzw. „polski dół”. Styl ten jednak, jak mniemam, sprawił, że wiele osób nie wychwytuje albo mylnie odczytuje tzw. niuanse, które są tu niezwykle istotne.
Pyta Pan, gdzie jest zaangażowanie w tym filmie? Otóż w tym, że młoda niezależna reżyserka nie wydaje tych pieniędzy na zabawę, a na swój film, który poświęca konsumpcjonizmowi i jego krytyce. Jej praca w kasynie to zbieranie dokumentacji do swojej twórczej pracy, a nie robota docelowa. Na początku filmu widzimy ją, jak stara się to czynić beznamiętnie, jak obserwator neutralny, z daleka, ukrytą w muszce kamerą. Tak też rozmawia ze swoim chłopakiem. „Ci Japończycy tak marnotrawią kasę”. I w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że sama jest częścią mechanizmów konsumpcyjnych i że nie może być tylko neutralna, że musi poczuć „jak to jest”. To oczywiście figura metaforyczna, bo przecież nie zachęcamy nikogo do szastania pieniędzmi, ale z drugiej strony każdemu młodemu twórcy wiadomo, że jest w stanie ponosić różne wyrzeczenia, by zrobić rzecz wiarygodną i ambitną. Taka jest właśnie Alina. I to dlatego patrzy na końcu w kamerę. To jest właśnie ów autotematyzm. Jak Filip Mosz u Kieślowskiego zdaje sobie sprawę, że jest częścią świata, o którym opowiada. To pokazanie, że każde krytykowanie mainstreamu jest dzisiaj, NIESTETY, jeżeli ma być głosem słyszalnym, prezentowanie mniej lub bardziej poprzez ten mainstream. Nasi bohaterowie nie są więc zaangażowani do końca, a my staramy się dać diagnozę „dlaczego”, pokazać te ograniczenia, wskazać sytuacyjne i historyczne uwikłania, a nie robić z nich „Don Kiszotów”.
Zarazem chcieliśmy pokazać bohaterów, którzy nawet jeżeli się miotają, to jednak wiedzą mniej więcej, jaką chcą iść drogą. I nie jest nią na pewno palenie trawki (stąd moje oburzenie) ani totalny nihilizm, jak u wielu innych twórców młodego polskiego kina. Nie są idealni w swoich wyborach, ale, że tak powiem, są na drodze do zaangażowania. Wykonali pierwszy krok. Ale jak będzie nie wiemy. Dlatego, nie wiadomo, jaki wpadł numerek w ruletce, ale wiadomo, że postawili na „13”, co symbolicznie zrywa połączenie z mentalnością rodziców.
I jeszcze to nieszczęsne taplanie się w fontannie. Tu chodziło o to, żeby pokazać, że nasi bohaterowie się kochają od początku do końca. Ich miłość nie jest w filmie problemem. Dlatego przerwane zaręczyny ich nie poróżnią. Ale dlatego też, rodzice i dzieci będą pod koniec filmu osobno. Historia czyni jednak zbyt duże podziały.
Nie musi się Pan zgodzić z tymi uwagami, ale skoro już chociaż zgodziliśmy się co do tego, że nie było palenia trawki, to myślę, że uczciwie będzie zmienić przynajmniej to w Pańskim opisie. A może i do innych spraw, przy kolejnym obejrzeniu, się Pan przekona.

Panie Grzegorzu, tak jak powiedziałem nie jestem człowiekiem z branży. Jako przede wszystkim pasjonat, także polskiego kina, obserwuję, ostatnio także bardziej od środka, wiele zdarzeń, które mają w nim miejsce. Proszę mi wierzyć, że paradoksalnie, sytuacja młodych reżyserów po szkołach, często jest niezwykle podobna do twórców offowych, którzy tak Pan gloryfikuje. Chodzą od producenta do producenta, wysyłają scenariusze, których często nikt nie chce czytać, dorabiają po serialach itp. Często zresztą zaczynali od offu. To nie jest łatwa praca. Ale ci, którzy kochają kino nie użalają się i robią swoje. Bo innej drogi nie ma. Dlatego proszę być ostrożnym na przyszłość z wielkimi podsumowaniami polskiego kina. Ja też staram się tego nie robić, bo za bardzo jestem uwikłany w kontekst własnych czasów. I tak naprawdę ciągle jestem zbyt mało doświadczony, przede wszystkim życiowo. Spojrzenie z dystansu, często pokazuje, że nie jest aż tak źle. Poszczególne „trzydziestki” nie są oczywiście jakieś wspaniale. Nawet we „własnej” „Mojej nowej drodze” widzę, że niektóre rzeczy można było zrobić lepiej. Ale ten program jest po to, by otworzyć drogę do pełnometrażowego debiutu. I chociażby z tego powodu nie warto uderzać w tych, którzy dopiero wchodzą w profesjonalny świat kina i warto dać im trochę większy kredyt zaufania. Zwłaszcza, że jutro to Pan może być w tej samej sytuacji.

Proponuję zamknąć dyskusję na forum, żeby nie przytłoczyć innych J . Jeżeli chciałby Pan jednak dalej ze mną korespondować służę chętnie mailem – kamink@o2.pl


Pozdrawiam,
Kamil Minkner





ocenił(a) film na 4
krytyk_krytyki

Nieprawdopodobne :))) Film będący ćwiczeniem studenta reżyserii (bo chyba nie inaczej ?) do debiutu zasłużył na dziesiątki zdań komentarza :) Podziwiam, panowie...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones