Niesamowicie "wyśrodkowane" kino środka. Twórcy chcieli by to dzieło ani o centymetr nie zboczyło w kierunku lekkiej rozrywki lub rozprawki na temat teatru. Przez cały czas trzymali "Alceste à bicyclette" między tymi dwoma opcjami. Powstał film łączący klasyczną sztukę, z rozgadanymi farsami à la Louis de funes.
Czasami to się kłóci, choćby dlatego, iż dowcipy z różnic klasowych niezbyt dobrze wyglądają obok żartów na temat kręcenia porno. Innym razem faktycznie metoda reżysera działa: choćby motyw wpadania do wody rowerem w kulminacyjnych dla postaci momentach jest i slapstickowy, i symboliczny jednocześnie.
Zachwycają głównie sceny prób. Są to wielkie pojedynki między postaciami, w których bronią okazują się słowa Moliera. Aktorzy spisują się rewelacyjnie, gdy trzeba zagrać bardziej teatralnie. Zaś ich konflikty nieźle angażują widza.
Gorzej jest z zakończeniem. Twórca chciał by wszystko skończyło się w duchu "Mizantropa". Niestety osiągnął wymarzoną puentę, kosztem wiarygodności historii. Nagłe burzenie idyllicznej atmosfery zdaje się niezbyt konsekwentne w sytuacji gdy budowano ją przez pół filmu.
Mimo to, warto!
Mimo wszystko, film mi się podobał. Może faktycznie trochę dziwne zakończenie z tym nagłym zburzeniem utopijnego klimatu, ale sam film był dość ciekawy. Trochę śmiesznych żartów i ciekawych dialogów, będących słowami Moliera. Zgadzam się też, że konflikty aktorów angażują widza. Film do obejrzenia, choć raczej dla wielbicieli francuskiego kina. Zwolennicy amerykańskich cukierkowych filmów raczej się rozczarują.