Nie był to rok, w którym nie mógłbym się zdecydować kogo wybrać.
Znalazło się tam kilka średniaków (Przełęcz ocalonych czy Ukryte działania), jeden strasznie nużący (Lion. Droga do domu - wolałbym obejrzeć dokument o tej historii).
Faworytem (również moim) było La La Land. Zrobił na mnie ogromne wrażenie - pięknie zagrany i wyśpiewany. Dopracowany w każdym szczególe. Można by się przyczepić, że skrojony pod Oscary (musical o świecie showbiznesu), ale co to ma za znaczenie, skoro to po prostu dobrze opowiedziana historia. I to zakończenie...
Zwyciężył Moonlight. Kompletna niespodzianka, nawet dla odczytujących laureata. Film trudniejszy w odbiorze, nieefektowny, ale niepozwalający oderwać oczu od historii tego chłopaka. Oscara by ode mnie nie dostał.
Prędzej nagrodziłbym Manchester by the Sea. Niesamowity film, okrutnie wzruszający. W pełni zasłużone wyróżnienie dla Caseya Afflecka (o niebo lepszy od też obstawianego Ryana Goslinga). Tak samo zasłużyła Emma Stone (piękna scena przesłuchania).