Młoda para (nie para młoda) rzuca wszystko i wyprowadza się na zadupie, gdzie on ma kręcić dokument przyrodniczy. Nie mamy pojęcia skąd wziął się dom i jak daleko jest do cywilizacji, ale niby sugerują nam, że jesteśmy pośrodku niczego, a dom jest stosunkowo nowy i dobrze wyproszony, więc kupy się to nijak nie trzyma. Prace nad filmem idą nie tyle źle, co nie idą wcale. Do tego pojawiają się zgrzyty między bohaterami… aż pewnego dnia bohaterowie orientują się, że mają sąsiada. I to nie byle jakiego, bowiem o Mr. Jonesie można przeczytać w książce o sztuce, którą posiada nasz bohaterka. Otóż gość w latach 70-tych powysyłał kilku przypadkowym (?) osobom rozsianym po kraju tajemnicze kukły… zrobiły one sporo szumu, ale nikt nie wiedział kim jest autor, ani gdzie go szukać. Tu pojawia się kolejny kretynizm: bohater zostawia partnerkę samą, aby powęszyła wokół gościa, który jest co najmniej podejrzany, a sam udaje się szukać ludzi, którzy mają informacje na temat Jonesa i jego kukieł, w celu przeprowadzenia wywiadów. To najlepsza cześć filmu, bowiem te wywiady i cały motyw kukieł jest naprawdę mega intrygujący… to dzieje się po powrocie bohatera jest strasznie rozczarowujące i nijak nie wykorzystuje potencjału pomysłu. Koniec końców film zmienia się w bełkot. Ładnie nakręcony, ale jednak bełkot. Do tego zbyt teledyskowo i efekciarsko zmontowany, jak na mój gust. Nie mniej jednak film ma coś w sobie.