Widzę, że sporo osób pisze o tym filmie jako o obrazie przedstawiającym dojrzewanie Sonnyego do dorosłości. I faktycznie jest to motyw przewodni, ale po pewnym czasie okazuje się, że film przestaje być realistycznym portretem Sonnyego. Zaczynamy uczestniczyć w jego nieco surrealistycznych marzeniach, obserwujemy przedziwne stosunki panujące w jego rodzinie, jak i "rodzinie" jego przyjaciela Toma. Wszystko jest tu skażone ukrywaną nietolerancją i zacietrzewieniem religijnym. Żarty z religijności i konserwatywnej obyczajowości są tu dość wieloznaczne (ktoś wie dlaczego ten kaznodzieja ciągle przysuwał się do Sonnnyego?), ale generalnie dość grube.
Jednym słowem - można się zdziwić, bo zamiast obyczajowego filmu o dojrzewaniu otrzymujemy wielogatunkowy koktajl - może nie najwyższej klasy, ale na pewno intrygujący.