Ale ciekawe. Fabuła w sumie bez większego sensu - bo niby jaki sens mogę mieć narkotyczne wizje? Liczy się atmosfera, świetne (choć oszczędne) aktorstwo Wellera oraz psychodeliczna muzyka Shore'a. Duży plus za zdjęcia, świetnie podkreślających klimat lat '50tych.
7/10
No nie, bez przesady. Były niegdyś filmy surrealistyczne (i pewnie bywają nadal), które rzeczywiście były totalnie odjechane i trudno było doszukiwać się w nich sensu, jedna scena nie miała związku z drugą, nie było fabuły itd. Ale "Nagi lunch" taki nie jest! Dotyka konkretnych tematów: tworzenia/pisania, obsesji, narkomanii etc, no i w ogóle przede wszystkim to jest o konkretnym pisarzu i jego książkach, i wypowiada się na temat tego pisarza wcale z sensem i przekonywająco! No i ma fabułę która jak najbardziej trzyma się kupy, chociaż jest zwariowana i ma co najmniej dwa poziomy (Lee mający wizje i piszący książkę / historia szpiegowska w którą jest "zamieszany").
Tak więc może i jest ten film dość poryty, ale to z racji tematów które porusza, a nie jest to tylko porytość dla samej porytości... (chociaż na pewno mnóstwo w tym zabawy tymi odjechanymi motywami jak agenci Interzony itd.)
łooo, grzeszysz chłopie.
SPOILERY.
właśnie ten film dla mnie jest arcydziełem, bo odbywa się na czterech poziomach i ciągle ma sens (możliwe, że jest więcej, ja tyle obczaiłem), czyli:
- główny wątek - morderstwo żony,
- problem z narkotykami,
- zmagania bohatera z homoseksualizmem,
- niemoc pisarska.
a scena z klatką dla papug w głównej sypialni to jak na razie najbardziej sroga scena jaką kiedykolwiek widziałem w filmie.