No cóż.. oczywistym jest dla mnie to, że filmy różnią się od ich literackich pierwowzorów. Niekiedy, jak w przypadku Forresta Gumpa, są nawet lepsze.
Jednak nie w przypadku "Najszczęśliwszej dziewczyny".
Oczywiście. Filmweb to nie Lubimy czytać. A jednak. Czuję wręcz niesprawiedliwość, na myśl jak Jessica Knoll delikatnie, mocno, twardo, wrażliwie, dosadnie i z wyczuciem (tak, ta książka to oksymoron), opowiada o gwałcie zbiorowym, przemocy psychicznej, niezrozumieniu, potrzebie akceptacji, traumie.
Film, mimo pięknej i dobrze zagranej przez Milę Kunis, postaci Tifani, niestety nie ma nic z uderzenia jakie dostaje czytwlnik, po tej historii.
Film traktuje Tifani jak idiotkę zjadającą w tajemnicy przed narzeczonym z wyższych sfer, dwa kawałki pizzy. Nietrafione, Panie scenarzysto. Ani to złamana nastoletnim życiem Tifani. Nie ma tego w filmie. Nie ma jej dramatu, nie ma Pana Larssona, nie ma niezgody ma sama siebie.
Film jest dobry. Ciekawy.
Chyba, że jesteś odbiorcą książki.
Wtedy dosięga Cię niesprawiedliwość młodziutkiej Tifani. I czujesz sprzeciw, na powierzchowne potraktowanie tematu.
Tutaj? Ot, kolejna strzelanina w amerykańskim liceum.
Scenariusz do filmu został stworzony właśnie przez autorkę książki na podstawie której ten film powstał...
Tak, wiem. Była ona też producentką, obok Mili. Natomiast książka a film to dwie różne historie. Zakończenie - inne, choć wspaniałe. Scena w metrze prawdziwie poruszająca, podobnie jak rozmowa z dziennikarką na Fifth Aveneu. Dla mnie po prostu powolne odkrywanie historii w książce a "wywalenie" wszystkiego na bardzo wczesnym etapie książki to dwa zupełnie inne doznania. Podobnie jak zabrakło mi rozwinięcia scen i opowieści o relacji Ani z Arthurem i sceny z jego zdjęciem, co przecież tak naprawdę przelało czarę goryczy i doprowadziło do zerwania zaręczyn.
Psychologicznie - to dobry film i pewnie osoby, które nie czytały książki mogą ocenić go wyżej niż ja. Przemiana Ani, odzyskanie TifAni, którą tak chciała zakopać w przeszłości - świetnie rozwinięty wątek.