Nasz biedne meksykańskie małolaty pochodzą ze średnio sytuowanych rodzin (po za jedyna bohaterką płci pięknej), ale chyba nie wiedzie się i
źle, bo noszą ciuchy, których raczej w lumpeksach nie kupili. Ogólnie są dość przylansowani. Prezentują cały przekrój t-shirtów, szerokich spodni i
bluz z kapturem,a do tego czapek zimowych (idealnych do szortów:) i bejsbolówek. Na deskach nie jeżdżą, ale malują po ścianach, jarają blanty i
narywają rap, więc można im to wybaczyć. No i ciągle mówią do siebie per "Bro" (w ang. tłumaczeniu). No i tak przez ponad połowę filmu codzą,
pieprzą głupoty i jarają blanty. W końcu pada pomysł ... (patrz tytuł filmu). No i przygotowania do realizacji. Na końcu okazuje się, jakimi
gówniarzmi są nasi bohaterowie (jakby ktoś nie zauwarzył wcześniej), a wszystkie wątki poboczne się urywają. Nie kupuję tego jako portretu
luzackiej młodzieży z biednych domów Meksyku, ale oglądało się to całkiem dobrze. Ładnie zdjęcia, niezła muzyka - wszystko fajnie, tylko czy to
musiało trwać ponad 2 godziny?