Różewicz odwalił kawał dobrej roboty. Nie ma co! Jakoś wcześniejsze moje zmagania z tym autorem, choć nieliczne, nie należały do tych najbardziej udanych.
Tym razem osadza swoją opowieść w średniowiecznych realiach, a więc tam, gdzie tematyka którą porusza dominowała i miała swoje apogeum, a która nie straciła nic ze swojej aktualności. Mowa o śmierci, przeznaczeniu, przemijalności, marności... Chyba dobrze wyszło, że Różewicz nie skierował torów swojej opowieści na "narodową drogę" tak, jak to miało miejsce w innych jego utworach, przez co obraz zyskał uniwersalny wydźwięk.
No tak, można powiedzieć: wszysko ładnie, to całe "memento mori", jest morał i koniec. Ale Różewicz nie popadł w banał i zbytnie moralizatorstwo, ale poprowadził swojego bohatera po meandrach sytuacji niejednoznacznych, które stawiają go w różnym świetle. On sam jest zagubiony, poetycka dusza, która kluczy szukając rozwiązania. I tutaj należą się ogromne brawa dla odtwórcy głównej roli, za kreację którą stworzył. Również strona wizualna, która dopełnia obraz tworzy niesamowity klimat.