Gdybym ten film oglądał jako pierwsze dokonanie kółka młodych filipińskich filmowców-amatorów, to bym powiedział: "No, chłopaki, całkiem nieźle. Tylko naprawdę nie musicie sklejać razem wszystkiego, co się wam udało nakręcić. Ale jak się nauczycie używania nożyczek i montażu, to może będą z was ludzie".
Tylko że ja ten film oglądałem jako dojrzałe dzieło uznanego i nagradzanego reżysera. Powszechnie chwalone przez krytyków. A mimo to po obejrzeniu miałem wrażenie, jakbym obejrzał naraz 10 odcinków brazylijskiej telenoweli. Tak w każdym razie sobie wyobrażam brazylijskie telenowele. Nieciekawe zdjęcia, aktorzy półamatorzy, a do tego scenariusz wątły i banalny, więc wszystko trzeba rozdąć do oporu.
Jak bohaterowie gdzieś idą, to koniecznie muszą dojść z jednej strony ekranu do drugiej. Jak palą papierosa, to co najmniej minutę. Jak coś jedzą, to przynajmniej jedno całe danie muszą zjeść podczas ujęcia. Masakra! Do tego podlewanie drzewek, płynięcie łodzią, pchanie wózka z warzywami, charczenie i warczenie za krzakiem i mnóstwo innych scen, które niczego nie dodają, nie pogłębiają papierowych, płaskich postaci, nie komplikują intrygi, nie mają żadnych walorów estetycznych, ale są zwyczajnie długie, nudne i banalne.