Ta właśnie scena weszła złotymi zgłoskami do kanonu światowego kina. Niesamowity poziom efektów specjalnych jest jak balsam dla duszy każdego prawdziwego fana kina. Ten, kto tego nie oglądał, niech lepiej tego nie robi.
Zaiste, scena dezintegracji statku została namalowana na płótnach ekranów naszych teleodbiorników (lub, w skrajnych przypadkach, laptopów) ręką prawdziwego mistrza, który przy kreacji swego wielowymiarowego arcydzieła nie zawahał się użyć niebywale nowatorskich metod. Mnie już nawet nie chodzi o same efekty specjalne, bo ich fenomen to oczywistość - wystarczy doświadczyć filmu (bo, co często powtarzam, filmów tej klasy się nie ogląda, ich się doświadcza) - ale poza tym sama scena miała charakter symboliczny. Otóż, podobnie jak sam statek, momentalnie w proch obróciła się moja chęć do życia - tak przytłoczył mnie poziom tego niesamowitego magnum opus pana Brada Sykesa, który zajał się zarówno jego scenariuszem, jak i realizacją. Współczesny Da Vinci. Chapeau bas!
"momentalnie w proch obróciła się moja chęć do życia"- właśnie taka była koncepcja reżysera. Miałeś doświadczyć tych samych emocji co zombie na pokładzie statku, którzy choć byli martwi, to dodatkowo zostali anihilowani przez wybuch.
Można powiedzieć, że scena wybuchu - podobnie jak w przypadku tychże zombie - bardzo mnie "rozerwała".